środa, 16 marca 2011

Droga do pracy i z pracy...

Dałam się zasugerować Siorce, że spacery są dobre dla zdrowia i poleciałam rano kurcgalopkiem do pracy. Szczegół, że trasa była obliczona na 40 minut, a zajęła mi ledwie 60 - zabłądziłam po drodze. Ech, zawsze błądzę. Pogoda była parszywawa dość, niskie chmury, niskie ciśnienie, no i ja na krótkich nóżkach też nie za wysoka... Wlazłam między jakieś domki z zamiarem dojścia do rzeki, ale po drodze był pociąg. Znaczy tory, za ogrodzeniem, nie dałam rady sforsować. No i tak szłam i szłam i szłam... Aż doszłam, i w sumie nawet zadowolona - po drodze patrzyłam, jak kwitnie to i owo, ale o aparacie przypomniałam sobie rzut beretem od firmy - na zdjęciu koczowisko dekadencji, czyli cygański obóz w pełnej krasie:
Jak już doszłam do pracy, to nawet popracowałam trochę. Della przedstawiła mi nową dziewczynę, co będzie u nas dwa dni w tygodniu. Rzekła mi 'Ona ma na imię tak samo jak ty' - no to ja do tej nowej 'Hallo, Aga!' powiedziałam, a ona mi na to 'I'm Nieshi'... Pff, no dokładnie tak samo, nie? A jednak... Jej ojciec przyjechał do UK 27 lat temu. Dziewczę ani ani po polskiemu, ale jednak Agnieszka ;-)

No a jak popracowałam ambitnie (głównie licząc i sortując majtki oraz mierząc je dokładnie, bo ktoś porąbał się ostatnio przy oznaczaniu rozmiarów), uznałam że poranny spacer jednak mi się podobał i że powtórzę to w drugą stronę. Zrobiło się cokolwiek ładniej, więc zdjęłam podkoszulek i kurtkę (!!!) i poszłam...

No i tym razem pamiętałam już o aparacie. Na początek - widok na rzekę oraz truchła w niej tkwiące. To się chyba 'wrak' nazywa:
 
Nie wiem, po co tkwi tuż przy moście i obok ekskluzywnych, nowych budynków, podejrzewam że dla ozdoby - znaczy widok z okien sprzedawany jest za ekstra kasę jako 'port view' albo coś bardziej zmyślnego. A za rzeką jest jeszcze gorzej:
Ale że Anglicy generalnie nie są zbyt wybredni, to niech se mają.

Zresztą dalsza część spaceru przebiegała w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Tutaj na przykład nieostre zdjęcie bzu - za moment będzie kwitł:
Jak widać im dalej od rzeki, tym widok robi się znośniejszy:
 A tu po kolei różne takie, każdy wie, jak to się nazywa:
 
 
A potem kot mnie zawołał - chyba chciał pogadać, a na pewno się bawić:
Poważnie mówię - zawołał. Siedział w krzakach i miauuuczał na przechodzących ;-)

A potem to już cykałam bezczelnie foty temu, co zobaczyłam w ogródkach:
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Prawdę mówiąc,  pod koniec drogi ledwo już zipałam, bo było pod górkę. No a jak już byłam niedaleko chałupy, zawołał mnie drugi kot. Wyglądał trochę jak maskotka, trochę jak zmechacony koc, ale też był sympatyczny:
 
Ha! Chyba będę częściej łazić. Co prawda w powrotnej drodze też trochę zabłądziłam (no i z cykaniem fot powrót zajął mi kolejną godzinę), ale wróciłam z ucieszonym pyskiem i zadowolona z siebie :-D

4 komentarze:

  1. Pamiętam jak mi mówiłaś, że w Anglii nie ma bezdomnych kotów. No bo i chyba te dwa też są bardzo "domne" a przynajmniej na takie wyglądają ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie ma, a jak są to w niewielkiej liczbie, na szczęście. Te tutaj na pewno domne, ogrodne i bardzo przyjacielskie :-) Znudzone trochę...

    OdpowiedzUsuń
  3. U Was wiosna w pełni, a u nas jesień się zaczęła. Leje, pada, kapie... i tak ma być przez tydzień. A zdjęcie z bzem nie jest nieostre. Jest ostre inaczej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest tępe na bzie, a ostre na nieważnym!

    OdpowiedzUsuń