wtorek, 31 grudnia 2013

Na Nowy Rok

Wiem, upierdliwie się powtarzam, publikując ciągle kawałki z jutuba, zamiast własne, cięte teksty. Ale ostatnio dolega mi retrospekcja i ciągle myślę o przeszłości. Za to przyjaźnie i bez pretensji. Na przykład ten kawałek 'Pod Strzechą', który publikowałam tu dwa lata temu, kojarzy mi się z przesympatycznym sylwestrem w Rudawach Janowickich:
Przesympatyczny sylwester w przesympatycznym towarzystwie... Asia, pamiętasz na pewno, a Comar też na pewno - temperatura poniżej zera na strychu w Czartaku - stronisko w środku Sudetów :) Leżeliśmy pokotem, tuląc się do siebie, żeby cieplej było: Comar, Asia, kuzynka Beata, ja, Deni, Robcyś. Comarowi nie zapomnę, że mi zeżarła paczkę serka topionego (nie sama, z Denim). Poza tym grali i śpiewali nam (na gitarach, szeroki wybór piosenek SDM, Pod Strzechą, Adasia Drąga i wszelkich innych) chłopaki z Kluczborka. Adaś grał, pamiętacie? Wszyscy chcieli, żeby przestał, ale był wytrwały, chociaż marzły mu łapki. 'Adaś, trzymaj twarz' - na to hasło łapał się za paszczę i przez moment był cicho :)

Pamiętam też, jak otrząsnęliśmy się z nocy sylwestrowej (praktycznie trzeźwi) i trzeba było wracać dodom. Deni znalazł w kuble na śmieci w schronisku flaszkę wódki, którą potem rozpiliśmy w przedziale pociągu Szklarska Poręba - Wrocław (zszedł ze strychu ze śpiewem na ustach: 'jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie...'). Leżeliśmy na podłodze przedziału w śpiworach i waliło od nas wódą, więc pasażerowie trzymali się z daleka, ale konduktor przyszedł i dzielnie pił z nami :) Nie byliśmy żadną tam patologią - zwyczajne, radosne małolaty, co rzadko miały kasę na wódkę i na piwo, a zazwyczaj sępiły po ludziach jedzenie, żeby wytrwać parę dni więcej w górach :D Sama bym lubiła teraz takich małolatów, sądzę. Ciekawe, czy jeszcze tacy są...

Szczęśliwego Nowego Roku :)

sobota, 28 grudnia 2013

Nietykalni


Znalazłam to na YT przypadkiem. Rechotałam tak, że osłabłam, i wreszcie przypomniałam sobie, co znaczy płakać ze śmiechu :) Dziękuję Ci, Papa Dance, za te dzisiejsze chwile szczerej radości (nie pamiętam, czy się w nich kochałam przed laty, czy tylko w Modern Talking).

'Gonił ich zimny wzrok kobiet w kwiecie lat, gdy tak piękni, zwiewni szli...'
Miszczostfffo :)

PS. Kuba próbował być dzielny, ale powoli się przemieszcza w stronę drugiego pokoju...


--
No, jak ich nie kochać? Mają grzywki jak hobbity :D

piątek, 27 grudnia 2013

Krasnoludki

 Błagam, niech mi ktoś przypomni, kto śpiewał ten wiersz! Asiu?!
Krasnoludki
Krasnoludki rosną w lesie. Mają specyficzny zapach i
 białe brody. Występują pojedynczo. Gdyby się dało zebrać
 ich garść, ususzyć i powiesić nad drzwiami - może mielibyśmy spokój.

Zbigniew Herbert

(Z Wikipedii, Major Fydrych)

Update:
A zaczęło się od tego, że idąc wieczorem po piwo spotkaliśmy kota, a wracając - drugiego. Oba były przyjacielskie i chętne do miziania. Jeden prawdopodobnie czarny, bo przebiegł nam drogę... Drugi czarno-biały persiak bez uprzedzeń  :)

Kot
Jest cały czarny, lecz ogon ma elektryczny.
Gdy śpi na słońcu, jest najczarniejszą rzeczą, jaką sobie można
wyobrazić. Nawet we śnie łapie przerażone myszki. Poznać
to po pazurkach, które wyrastają mu z łapek. Jest strasznie
miły i niedobry. Zrywa z drzew ptaszki, zanim dojrzeją.


Z. H.
 
---
No dobra, już wiem. Antonina Krzysztoń...

wtorek, 24 grudnia 2013

...niepogodnie...

Uszka dzisiaj lepiłam, bo Wigilia i obowiązkowo musi być barszcz z uszkami. Przyjadą Kisiele, jak od paru lat, i będzie prawie jak w rodzinie.

Barszcz wyszedł, uszy tak sobie. Poszłam na skróty, zagniotłam ciasta na jeden placek i ulepiłam uszek ze trzydzieści, i parę z kapustą i grzybami pierogów, i było mi samotnie. Brakowało mi dawnej, wigilijnej atmosfery, gdy przygotowania świąteczne wydawały się upierdliwą koniecznością, ale przy blacie w naszej małej kuchni uszka lepiłyśmy ze śpiewem na ustach. Chciałabym jeszcze chociaż raz tak...

Życzę sobie, żeby kolejna Wigilia była we własnym domu, może wtedy nie będzie smutno-nostalgiczna. Wam życzę, żeby Wam było tak, jak sami sobie życzycie.



Karpia nie lubię, będzie łosoś z gryla...

Update:
Sąsiad mnie wkurwia, bo zaczął brzdąkać na gitarze basowej (od czasu do czasu to robi, gdy wyraźnie nie ma co robić innego, a w dodatku nie potrafi). Miałam przez chwilę krótki przebłysk, żeby go zaprosić na Christmas, na polskie żarcie. Ale mi przeszło.

sobota, 21 grudnia 2013

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Wspomnienia, wspomnienia...

Tata dostał jakieś nadęte odznaczenie z nadania IPN przez obecnego prezydenta RP, bodajże pana Komorowskiego. Zacytuję Taty maila:

Okazuje się, że sprawa z wręczeniem Krzyża (Wolności i Solidarności) nie jest tak prosta jak z innymi odznaczeniami, które dla kombatantów zbyt schorowanych aby stawić się na imprezie oficjalnej przywozili do domu przedstawiciele władz miejscowych - np doręczenie odznaczenia wojskowego organizował lokalny szef WKU.
Jazda do Warszawy porą zimową to dla mnie spory wysiłek, zwłaszcza przez zarwanie 2 nocy na podróż, szczególnie przykrych, że oczekiwanie na połączenie we Wrocławiu w każdym przypadku trwa ponad 3 godziny...
Do tego - choć moja Krysia chce być dzielna i twierdzi że sobie poradzi - na tak długo nie wyjadę jeśli nie załatwię zastępstwa dla siebie, co w czasie od czwartku do soboty jest trudne. Poza tym w Warszawie będę anonimowy. Szukałem lecz na dekoracji przez szefa IPN nie wytropiłem nikogo mi znanego.
Na osobistym prestiżu zyskam więcej, jeśli Krzyż wręczy mi np pani burmistrz Strzelina na sesji Rady Miejskiej...
Taką też sugestię zawarłem w mailu:
-----------------------------------
Od:     Jerzy Dereń <orionek@2gb.pl>
Do:     luiza.lubanska@ipn.gov.pl
Temat:  Zaproszenie na wręczenie odznaczenia
Data:   Mon, 09 Dec 2013 03:55:19 +0100
Program pocztowy:       Evolution 3.4.4-3
Dziękuję za pamięć i zaproszenie na uroczystość wręczenia odznaczeń. Z przykrością informuję, że mój przyjazd do Warszawy nie jest możliwy z powodów zdrowotnych - moich i będącej pod moją opieką żony. Dużym problemem dla mnie jest dotarcie do śródmieścia Wrocławia i na kilka godzin.
Rozwiązaniem dobrym dla moich możliwości komunikacyjnych jest przekazanie obowiązku/zaszczytu wręczenia mi Krzyża Wolności i Solidarności pani Burmistrz Strzelina - Dorocie Pawnuk-Sznajder.
Pozdrawiam
Jerzy Dereń
----------------------------------------
Ponadto nieco po 9:00 zatelefonowałem do pani Luizy Lubańskiej w IPN Warszawa.
Pani Luiza powiedziała, że maila już odczytała. I trudno, Krzyż poczeka do następnej okazji. Jak np w przypadku pana (?) który Krzyż Wolności i Solidarności miał przyznany w 2012 roku...
Stwierdziłem, że jest mało prawdopodobne abym do Warszawy kiedykolwiek przyjechał bo w moim wieku trudno liczyć na radykalną poprawę zdrowia.. Na to pani Luiza powiedziała, że nie ma procedury przesłania Krzyża do wręczenia przez innego przedstawiciela RP niż szef IPN. Dlatego jedyne co będą mogli zrobić, to zwrócić Krzyż do Kancelarii Prezydenta RP.
W dalszej rozmowie wyraziłem jeszcze niezadowolenie z braku dostępu do informacji na mój temat.
Wiem, że w latach 1980 do 1989 byłem inwigilowany. Sporządzone przy tym dokumenty chciałbym wykorzystać do spisania wydarzeń w których uczestniczyłem...
Gdy pani Luiza poradziła mi napisać stosowny wniosek odpowiedziałem, że taki mój wniosek w IPN leży już co najmniej 3 lata. Zyskałem dostęp tylko do mało istotnych dokumentów paszportowych i z internowania. Moja prośba o informacje "operacyjne SB" w IPN została zignorowana bez jakiegokolwiek komentarza.
Na koniec stwierdziłem, że od 1989 r. - czasu pierwszego dostępu do "teczek" zespołu Maciarewicza, którego głupota nam szkodzi bardziej niż gdyby był on rozmyślnie działającym sowieckim agentem (sic!), dla zainteresowanych jak ja jest widoczne, że dostęp do teczek ograniczony dla nielicznych, często niegodziwych, służy cynicznej grze...
---
Rzecz jasna, wniosek o dostęp do informacji na mój temat ponowię w piśmie, które niezwłocznie wyślę do IPN z wnioskiem o zlecenie wręczenia mi Krzyża Wolności i Solidarności przez panią Burmistrz Strzelina...
Pozdrawiam
Jurek
“ 

To by było mniej więcej na tyle. Ja tylko przywołuję własne wspomnienia z czasów internowania Taty:

...na podwórku: sąsiadka (rok starsza ode mnie Aga C.) „Dereń siedzi.” Moja rozpacz, bo to obciach ‘tata w więzieniu’. Głupie dziecko - nie umiałam zaszczekać do Agi C., że lepiej mieć kochającego tatę w więzieniu, niż samotną matkę i ojca, co się wyparł...

...przed pójściem do szkoły: Agusiu, nie rozmawiaj z nikim o tatusiu... (Nikt mi wtedy nie dokuczał w szkole, dziwne, ale chyba znamienne dla tamtych czasów.)

...na peronie dworca w Strzelinie, jechałyśmy do Nysy z babcią: „Śnił mi się Jurek, płakał ‘mamo...’”; moja małoletnia rozpacz, bo nie umiałam się znaleźć w dorosłej rozpaczy babci...

...rodzinna wyprawa do Nysy, gdzie Tata był internowany. Jechaliśmy syrenką ze śp. Wujkiem Tośkiem, zatrzymaliśmy się po drodze na jakimś targu, kupiliśmy miniaturową kostkę Rubika (taką naprawdę tyci tyci dla dziecka, którym wtedy byłam), została wtedy w Nysie u Taty i wróciła stamtąd razem z nim...

...długi, wąski korytarz - wydaje mi się, że z zielonymi ścianami - wypełniony mężczyznami, wszyscy długobrodzi. Między nimi brodaty Tato i jego - ówczesny - jak zawsze brodaty przyjaciel Janusz C. (Albo to włosy miał długie, a brody nie miał? Asia, przypomnij. )

...Matula przyniosła czekoladki – chyba wedlowskie, bo beczułki z alkoholem w środku – i powiedziała, że zjemy, jak Tato wróci z więzienia... Stawałam przed szafką, wodziłam po nich palcem... Jak Tato wróci...

...Matula kazała mi iść do piwnicy po przetwory (kompot czy ogóry, nie pamiętam), klęknęłam pod drzwiami w przedpokoju, żeby kapcie założyć; drzwi się otworzyły (mało mnie nie przewróciły), i wszedł Tato - od razu poleciałam po te czekoladki z wódką w środku – i nie pamiętam, żebym się kiedykolwiek tak cieszyła. Nie z czekoladek. Tato wrócił... Miał ze sobą zieloną, zagraniczną szczoteczkę do zębów (potem zgubiłam ją Tacie na Skalnych Grzybach, pamiętam noc w burzy pod pałatką, z zabłąkanym rudym psem) i golarkę Gillette. 
Nie pamiętam nic więcej, poza szaloną radością, że Tata wrócił do domu.



Ja, czterdziestolatka, w dupie mam chujów z IPN i odznaczenia, które nadają, żeby uzasadnić swoje istnienie.

czwartek, 5 grudnia 2013

Zahibernowany

Mam na grządce maczka, co trwa od dwóch tygodni. Nie wiem, czy postanowił przetrwać do wiosny, czy po prostu nie zauważył, że idzie zima:
Hmmm, na zdjęciu widzę, że to dwa maczki. Oznajmiam uroczyście, że  je lubię za niezłomność.

Nie o maczkach jednak chciałam, tylko o tym, co mnie ściga od miesiąca po internetach: o ideologii gender. Nie wiem, kiedy ta 'ideologia' została uknuta (wiem, przez kogo) i gówno mnie to obchodzi. Nawet nie wiem, czy to coś znaczy, bo według moich poglądów nic, a słówko jest mi znane, bom poniekąd opanowała język angielski.

Chciałam tylko zauważyć, że od kilkudziesięciu lat z upodobaniem (i rzadkimi wyjątkami w czasie upałów) noszę uparcie spodnie i marynarki. A teraz z przyjemnością obserwuję, jak panowie reprezentujący w Polsce Kościół Katolicki strzelają sobie w stopę. Papież Franciszek im nie pomoże...
Ideologię mam w dupie. Zakładam, że ludzie powinni się bzykać dobrowolnie, a wszelkie służby mają  bronić nieświadomych i bezbronnych, nic nikomu natomiast do osobistych preferencji. Pedofil jest szkodliwy dopiero, gdy nie jest w stanie zapanować nad popędem, tak samo jak homo czy hetero ma prawo marzyć o sąsiedzie, natomiast nie ma prawa go zmusić do niczego, niezależnie od płci.

I tego powinny pilnować służby, zamiast ganiać za nastolatkiem w sukience.  A zwłaszcza poszczute przez starego dziada w sukience.

sobota, 30 listopada 2013

Jesiennie...

Spędzam czas w domu, głównie. Jak Kuba wraca z pracy, rozmawiamy o tym, że czas zamieszkać u siebie. Pod uwagę bierzemy głównie Basingstoke, rzut beretem od Reading. Byliśmy tam w zeszłą sobotę, a ponadto ja we wtorek przeszłam się po tamtejszych agencjach pracy i zagaiłam do pani w polskim sklepie, co wywiesiła ogłoszenie, że szuka pracownika. Miło nam się rozmawiało, bo fajna babka, ale do pracy mnie nie przyjmie, bo zapytała o CV i jej dałam. Heh. Niby wiem, że jestem zajebista, ale nie umiem sama siebie przekonać. Prochów nie jadam. Uznałam, że wolę mieć doła, niż zobojętnieć na wszystko. Przedwczoraj dzwoniła headhunterka, miała pracę w Belfaście. Trochę daleko ;)

Ale niedawno oglądałam Hobbita (przypomnienie przed kolejną częścią, co w grudniu będzie!) i po raz kolejny poczułam się hobbitem z krwi i kości. O, proszę:
Piosenkę już tu odtwarzałam:

piątek, 15 listopada 2013

Update...

...do posta o małym różowym.

Znalazłam zdjęcie klasowe, wykadrowałam,  i oto małe różowe. Wyjątkowo nie na różowo, peszek:
Dla przypomnienia Dolores Umbridge:

Do wpisu mnie natchnęła Goha P., która wstawiła na FB linka do zdjęć z jej klasowego spotkania po latach. Dwudziestu latach. Linka nie dam tu, bo ochrona danych osobowych, ale z szoku się jeszcze nie otrząsnęłam. Z biedą rozpoznałam trzy osoby (poza Gohą), a następnie zostałam poinformowana przez Comara, kto tam jeszcze jest na tych fociach i nadal nie jestem przekonana. Ale Comar zapewniła mnie, że ja wcale nie wyglądam tak staro i paskudnie, i z całej siły staram się jej wierzyć, bo co mi zostało... (Comar też nie wygląda staro i paskudnie, przysięgam!)

A żeby się nieco pocieszyć, że z wiekiem wcale niekoniecznie się traci na wyglądzie, zaprezentuję tu moje klasowe zdjęcia. To z czwartej klasy (z małym różowym fioletowym). Gdyby ktoś miał wątpliwości, ja jestem na samej górze po prawej, obok tych dorysowanych:
I z klasy drugiej (ja w rzędzie środkowym, trzecia z lewej):
A tu z Comarem (i wal się na ryj, nie usunę!):

No i mam zagwozdkę: czy wsiurstwo to znak tamtych czasów? Czy obecne pokolenie czwartoklasistów za dwadzieścia lat będzie patrzyło z niedowierzaniem na stare foty i zastanawiało się, ossssochodzi? Mam kontakt z osiemnasto-, dwudziestolatkami i ich zdjęcia nie wywołują u mnie uśmiechu politowania. A te i owszem. I trochę wilgoci w kącikach oczu też...

No dobra. Tu miałam osiemnaście lat i opryszczkę:
A tu zaczynałam studia, bodajże pierwsze (jakby ktoś  nie wiedział, najpierw byłam na uniwerku, dopiero potem na polibudzie). Bursztynowe kolczyki hand made:
Aktualne można znaleźć w poprzednim poście. Tam też mam opryszczkę.

Update do update: obecne pokolenie kończące LO to trzecioklasiści (chyba).

środa, 6 listopada 2013

Sprzed tygodnia

Zapomniałam się pochwalić w przedostatnią niedzielę, że pojadłam jagód (chociaż poszliśmy do lasu grzybów szukać). No to parę fot z końca października:
I kilka z początku listopada:

Oda do garnuszka

Poczytałam sobie u Kaliny o kaflowych piecach i włączyła mi się porcja własnych wspomnień z dzieciństwa... Piece też były, u Dziadków w Strzelinie -  jeden zielony, drugi żółtawo-brązowy. Zwykłe piece, bez żadnych dekoracji, ale świetnie grzały plecy, jak się człowiek oparł :) U Dziadków w Szklarach była węglowa kuchnia i bardzo ją lubiłam, bo można było na niej piec pokrojone w plastry ziemniaki i kawałki makaronowych placków wysępionych od Babci. Latem Dziadek suszył tam grzyby i orzechy, hah... Człowiek, ten małoletni, czas mierzył od urodzin do Mikołajek, a potem do Gwiazdki, ferii, wakacji... Nie było wtedy nic ważniejszego :)

A najlepiej śpiewa o tym Robert Kasprzycki w 'Odzie do garnuszka':

Miałam kiedyś taki garnuszek: emaliowany, poobijany, z niebieskim obrazkiem. Na obrazku był żuczek, a z drugiej strony był wierszyk:
Idzie żuczek przez borek,
niesie w garści toporek.
Grzybka zetnie ciachu, ciachu
do samego aże piachu!

Kubeczek ukradłam (no, powiedzmy, że zamieniłam na inny, bez obrazka) w Chatce Studenckiej na Pietraszonce i, niestety, zapomniałam go spakować, gdy wyprowadzaliśmy się z Polski do UK. Szkoda...
Szkoda też, że mam mało zdjęć.

niedziela, 6 października 2013

Grzybokosy

Omatkobosko!

Odkąd wróciliśmy z wakacji, co tydzień robiliśmy próbne wypady to w New Forest, to w Bracknell Forest, to w Bramshill Plantation - z płonną nadzieją na grzyby. W lesie było sucho i bezgrzybnie, ale tak totalnie, że nawet psiary nie rosły. Wyzbyliśmy się nadziei aż do zeszłej niedzieli, bo wtedy udało się (Kubie) zebrać ze siedem prawdziwków, a do tego jakieś nędzne maślaki-sitarze. No, ale wzięliśmy, co było. Wczoraj było lepiej, bo pojawiły się podgrzybki i kozaki oraz porządne maślaki sosnowe. Grzybów dużo, głównie jednak trujaki...

...oraz gadziory (w naszej prywatnej nomenklaturze: grzyby, o których nic nie wiemy, czyli zapewne niejadalne, może trujące, ale cholera wie - może magiczne):

Dzisiaj znowu wyszliśmy skoro świt - ok. 11.00 - do Bracknell. Tym razem ledwie zagłębiliśmy się w las, zaczęliśmy znajdować to tu, to tam śliczne podgrzybki drewniaki, co (oczywiście) doprowadziło nas do łowieckiej gorączki i jedno drugiemu patrzyło na ręce i w siatę, kto ma więcej. Ja miałam więcej, bo na początku Kuba wrzucał w moją siatę. No i tak se szliśmy i widzieliśmy jednego dziadka ruska, co niósł cały wypasiony koszyk prawdziwków, oraz radziecką wycieczkę rodzinną, co dewastowała las i wyrywała żywcem wszystkie grzyby. A potem trafiliśmy na jakąś dziwną polankę, gdzie skończył się myśliwski dreszcz, zaczęło zarzynanie:



To mała próbka... Na polance było tych prawdziwków ze trzydzieści (znaczy więcej, niektóre zostały), zebraliśmy ich około 2,5 kg. Jak już mieliśmy pełne siaty, to opadły nam ręce, spojrzeliśmy po sobie i poszliśmy z powrotem. Co to za łowy, kiedy zwierzyna stoi w nadmiarze i nie pozwala się ścigać? Piosenka apropopo:




I jeszcze ja, żaden tam stary grzyb:

A Łucja Prus miała absolutnie cudowną barwę głosu...

niedziela, 1 września 2013

Co to jest...

...małe, różowe i zapierdala?

Pytanie-szydera-hasło sto lat temu w mojej klasie w LO im. Marii Kurwy (wybaczcie, wspomnieniowo się narzuciło samo z siebie, tak się wtedy mówiło...) Skłodowskiej. W Strzelinie. Zagwozdka ta dotyczyła mojej wychowawczyni, chemicy, pani T. S. Chodziła ona w różowej kurteczce, odziewała się w puchate sweterki i była jedną z bardziej znienawidzonych nauczycielek. 'Zapierdala' z zagadki wywodzi się z faktu, że między głównym budynkiem LO a pawilonem, w którym wówczas znajdowała się pracownia chemiczna, przemieszczała się błyskawicznie na krótkich nóżkach. Przez dwa lata miałam u tej pani -3 na koniec roku, potem była ona parę miesięcy na urlopie macierzyńskim i na zastępstwo przyszła moja matula z Technikum. Tja, nie miałam letko mając matkę rodzicielkę za nauczycielkę chemii, która w dodatku stwierdziła, że niestety,  nie odważy się mi dać więcej niż cztery na koniec półrocza... Potem wróciła pani T. S. i czwórkę na koniec trzeciej klasy utrzymałam. W czwartej klasie z braku innych pomysłów postanowiłam iść na chemię i usłyszałam wtedy od ulubionej wychowawczyni: 'Agnieszka, nie nadajesz się na chemię, jesteś za głupia'. Studia skończyłam - w końcu - z dużym poślizgiem, ale z zasłużoną piątką na obronie i czwórką na dyplomie. Nie jestem już chemikiem, chociaż mam tytuł mgr inż. Głupia może jestem, ale za to inteligentna ;)

A skąd ten długi wywód?

Ano stąd, że lubię oglądać cykl filmów o Harrym Potterze (czytać książkę też lubię). Więc se dzisiaj w ramach nauki angielskiego włączyłam 'Harry Potter and the Order of the Phoenix' i - jak za każdym razem, gdy go oglądam - pochyliłam się nad postacią Dolores Umbridge. I od lat widzę to samo:
Pani mgr T. S. jako żywo. Taka sama mina kota srającego na pustyni, głos, sylwetka, włosy i aura zła. Przez rok miałam zaszczyt pracować z nią w jedej szkole i naprawdę nie umiałam przywołać koleżeńskiej lojalności, gdy uczniowie wieszali na niej psy. Może teraz byłoby mi łatwiej, bo mam lat czterdzieści, nie dwadzieścia pięć. Może, gdybym nadal była nauczycielką, też bym była suką z piekła rodem? Może...

Hehehe :D

PS.
Wpis zupełnie przypadkowo zbiegł się z datą rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Jak i wybuchu II Wojny Światowej...

piątek, 9 sierpnia 2013

Publikuję wizerunki bez zgody

Wczoraj znienacka niejaki fejsbuk stręczyciel nachalnie zaczął mi oferować znajomość z nowym friendsem. Na początku nie załapałam, ossochodzi, aż tu nagle pstryk! Big Oz... No co za palant, kiedyś Bigos tak się podpisywał, gdy szył śpiwory lepsze niż pajaki. Zaraz, zaraz... Big Oz? BiGoS?! No przecież Bigos, kochany wrzaskun,  no!

No i opadły mnie wspomnienia, których nie będę przelewać na bloga, bo po co. Jak zagląda tu ktoś z tych, co się rozpoznają na zdjęciach, to niech se sami powspominają i westchną z nostalgią, bądź z irytacją. Innym te zdjęcia powiedzą niewiele albo nic. Ehehe, chciałam tylko zauważyć, że po latach (foty z roku 1996) konfiguracja par zdążyła się wiele razy przetasować. Najwytrwalszym gratuluję :)






















Trochę nie chce się wierzyć, że człowiek kiedyś taki młody był...