środa, 8 października 2014

They say home is the place where your heart is

Ściągnięte z bloga Kaliny, z tego postu.
Pokochałam tę piosenkę.

Postanowiłam zakończyć bloga o niecałej Ciotce. Zacznę pisać następnego, jak zbiorę Ciotkę do kupy i przestanę być połowiczna. Adres podam tutaj, a bliskim bezpośrednio, więc będą wiedzieli.

piątek, 25 lipca 2014

Powielacz

Znowu wspomnienie sprzed wielu, wielu lat. Jak wielu? Właśnie próbuję ogarnąć. Mam czterdzieści jeden. Wtedy CHYBA JESZCZE nie było Stanu Wojennego, ale już wisiał w powietrzu. Skąd mogłam ja, smarkula, wiedzieć wtedy, że coś wisiało w powietrzu? Bo Tata miał mnie pod opieką, a zamiast strzelać z procy albo opowiadać mi o Drodze Mlecznej, zabrał mnie do jakiegoś pomieszczenia z powielaczem i tam - no cóż - powielaliśmy. Pojęcia nie mam, co. Wiem, że w tym czasie Mama stała w kolejce po mięso - bo w międzyczasie wysłano mnie do Mamy - i miałam kategoryczny ZAKAZ mówienia do obcych ludzi o tym, co Tato robił. A Tato powielał... Był z nim jego ówczesny kumpel, Janusz Cz. (nie mylić z tym poniżej) który klepał na maszynie, a z niej wychodziły odbitki do powielacza.

Myślę, że to był koniec lata albo jesień '81. Trzydzieści trzy lata.

Nie rozumiałam wówczas, co było na rzeczy. Pamiętam atmosferę tajemnicy, powagi i niepokoju. Te kolejki za wszystkim... Tato upominał, żeby nigdy nie pytać, co robi i dokąd idzie. Tak mnie wytresował, że do tej pory nie potrafię zwyczajnie zapytać człowieka, czy mu coś dolega, czy ma problem i jak bym mogła pomóc...

Pamiętam, jak raz miał jechać ze Strzelina do Wrocławia w jakiejś sprawie - jednej z tych swoich tajemniczych. Poszliśmy razem na strzelińską stację kolejową kupić bilet, Tato bilet nabył w kasie, po czym pociągnął mnie do okna i niezobowiązująco powiedział mi, że go właśnie śledzą. Zakazał mi się oglądać, ale opisał faceta - zatem przy nadarzającej się okazji spojrzałam i oto oczom moim objawił się ojciec mojego kolegi z klasy (Janusza C.), który zupełnym przypadkiem był  wówczas komendantem MO w Strzelinie. Rozpoznałam charakterystyczny wąs. Teraz, gdy jestem dorosła i minęło mnóstwo lat, nie chce mi się wierzyć, że ktoś taki uganiał się po dworcach za solidarnościową swołoczą. Ale do dzisiaj pamiętam, jak próbował ukryć twarz i jak udawał, że wcale go tam nie ma. Może zostałam zasugerowana, teraz bez znaczenia... (Właśnie do mnie dotarło, że skoro piszę o koledze z klasy Januszu C., to historia musi pochodzić jakoś z 84 roku, bo mniej więcej wtedy Janusz doszedł do naszej klasy. Nie był od początku.)

Heh, a skąd pomysł na post? Dlaczego powielacz?

Bo włączyłam wieczorem do posłuchania piosenki Adama Drąga. A któraś z tych piosenek była w starym śpiewniku turystycznym Taty. A śpiewnik był wydany na powielaczu, co sobie znienacka przypomniałam... Pocieszne :)

Powielacz wyglądał tak, jak, jak w Wikipedii, nie będę kopiować. A na zakończenie - Gintrowski:

(Piosenkę Gintrowskiego przypomniał mi Kuba.)

sobota, 19 lipca 2014

Po urlopie

Jak to zwykle bywa, przed urlopem mieliśmy znakomitą pogodę. Tuż przed wyjazdem poczuliśmy nutkę niepokoju, gdyż tutejszy Met Office zapowiadał deszcze tam, dokąd się wybieraliśmy. I cóż zrobić? Pojechaliśmy...

W dniu wyjazdu (6 lipca) miało padać w Kornwalii a w Exmoor nie, a po kilku dniach odwrotnie. Udaliśmy się więc najpierw do Exmoor, gdzie na początku właściwie nie padało i było całkiem sympatycznie. Oto Dunster:



A to Foreland Point:
I malczak gdzieś w Minehead (z kierownicą z angielskiej strony!):
Zabiwakowaliśmy w przepięknej dolinie przy sympatycznej pogodzie.



No, ale rano obudził nas deszcz. Niezbyt intensywny, na szczęście. A podczas śniadania mieliśmy towarzystwo, o proszę:



Niestety, najciekawszych momentów nie ma na zdjęciach - na przykład jak wróbel siedział na kabanosie na moim talerzu i dziobał moją kanapkę, podczas gdy ja wstrzymywałam dech, lub też gdy wyrywał mi z ręki kawałek chleba... Tych ptaków w sumie było kilka, rozpoznałam tylko wróbla, a gatunków co najmniej cztery :)

No a potem sprawdziliśmy przewidywania Met Office i odtąd sprawdzaliśmy kilka razy dziennie. Ani razu nie trafili i zawsze 'już za chwilę, najwyżej za parę godzin' miało się rozpogodzić. No, nie twierdzę, że nie było słonecznych momentów - były prawie codziennie. Niemniej jednak urlop upłynął nam pod znakiem deszczu. Bywa.

No to jeszcze parę zdjęć. Najpierw pojechaliśmy do Lynton i do Doliny skał. W Lynton siedliśmy na kawie i wtedy właśnie zaczęło lać. Lało do wieczora.


To widok z cmentarza w Lynton...
A to już Skalna Dolina (przed chwilą przestało lać, teraz tylko mży...):


Połoniny Niebieskie...
Metalowe pudełko przyczepione do ławki, w środku zeszycik i długopis. Wiersz Adasia Drąga Kuba wpisał na ostatniej wolnej stronie.
Ciekawskie i wszędobylskie kozy. Było ich tam mnóstwo.

Nocowaliśmy w Morthoe na kampingu. Gdy przyjechaliśmy - padało. Gdy rozbijaliśmy obóz - padało. Potem było ślicznie do rana, rano było cudownie i już nawet się cieszyliśmy że hej :)






Następnego dnia mieliśmy dość obszerne plany dotyczące zwiedzania, ale deszcz nam ostudził zapały. Zwiedziliśmy trochę wybrzeża, miasteczka po drodze nie podobały się nam ze względu na zoo w nich panujące... Ostatecznie zrezygnowaliśmy z włóczenia się bez celu i szybko zadekowaliśmy się na nocleg. Z tego wszystkiego wstaliśmy wcześnie i nawet słońce było! Nie bardzo nam się chciało (w sensie że ja marudziłam), ale w końcu wróciliśmy kawałek do Boscastle i Tintagel. Warto było. Boscastle to rybacka wioseczka położona w nad strumieniem i w zatoce głęboko wcinającej się w ląd. Pojęcia nie mam, jak rybacy wpływali tam, bo doprawdy, wejście do portu nie jest szerokie i nie wygląda zachęcająco:







W Tintagel znaleźliśmy starą pocztę - budynek z początku XVII w.


...a także ruiny wczesnośredniowiecznego zamku. Piszą, że było to ponoć miejsce urodzin Króla Artura. W takim razie musiał uważać, żeby nie spaść, bo to bardzo wysoko na skalistym cyplu. No, ale wierzę, że w tamtych czasach nie do zdobycia.








Chyba na razie wystarczy zdjęć, bo blogger wpada w histerię i się zaczyna wieszać. Może jutro skończę sprawozdanie ;)

niedziela, 6 lipca 2014

Kornwalia

Kuba na kolorowo zaznaczył miejsca, gdzie warto być. No to jedziemy zaraz, tylko trza zjeść śniadanie i wrzucić do samochodu resztę gratów. Wracamy za tydzień, chyba żeby lało. Ale może nie będzie bardzo źle. Znaczy leje na pewno dzisiaj, zatem nie jedziemy prosto do Kornwalii, tylko zatrzymamy się w Exmoor, gdzie podobno są przejaśnienia.
No to do zaś!