czwartek, 30 sierpnia 2012

ULaLaLa

Znalazłam w Sieci i oglądałam sobie z nudów dawno nieaktualizowanego bloga 'Tylko w Polsce', gdzie odkryłam taki oto kwiatek w języku pinglisz:
Popłakaliśmy się z Kubą ze śmiechu, próbując odszyfrować, co zaszyfrowano. Szczególnie zafrapowało nas tajemnicze wyrażenie 'ołpu misteje'... Wreszcie Kuba wpadał na pomysł, że znajdzie w guglu. I znalazł. Tadam!
Jeśli ktoś sobie życzy posłuchać, to serdecznie zapraszam. ULaLaLa:
Sugeruję słuchać, mając przed oczami wersję pinglisz :)))

Maxwell

Mam psa. Do niedzieli.

Sylwia Kisielowa musiała się wybrać do Polski, a w sezonie urlopowym ponoć nie ma szans, żeby znaleźć hotel dla zwierzaka. No to ja się załapałam.

Maxwell ma 24 lata. Nie chce mi się  w to wierzyć, no, ale... Sylwia wie najlepiej :) Faktycznie, staruszek, ale całkiem żywotny. Brykał dzisiaj rano po ogrodzie - pewnie dlatego, że wczoraj przespał cały dzień z tęsknoty za panią. Jak na takiego matuzalema jest wyjątkowo estetyczny i bezwonny. Ledwo widzi, prawie nie słyszy, ale perfekcyjnie wyczuwa coś do jedzenia. Jeśli się przemieszczam, lezie za mną i kładzie się w przejściu - tak, żeby możliwie trudno było go przekroczyć. W nocy przyszedł i polizał mnie po ręce. Niemal zeszłam na zawał...

O, pies:


sobota, 18 sierpnia 2012

Słonecznik

Fajny dzień. Pogoda, nastroje... Jutro jedziemy na Seven Sisters, podejrzewam, że będzie koszmarnie gorąco i bezdrzewnie, ale się zobaczy. A dzisiaj kosiliśmy trawę w ogrodzie. I słonecznik zakwitł na ogórkowej grządce. Skąd się tam wziął, nie wiem, prawdopodobnie sama go wetknęłam w glebę razem z nasionami ogórków. A ogórki obrodziły - do tej pory zeżarliśmy cztery ;)



piątek, 17 sierpnia 2012

Dobranoc

Nie mam szczególnie złego nastroju, ale jednak Janerka komponuje się z nim doskonale, konkretnie ten kawałek. Może dlatego, że ostatnio - odkąd zaczęłam ponownie żreć sertralinę - mam paskudne, realistyczne sny. No, ale spokojna jestem dość.


...nie szkodzi, ważne, że jesteśmy młodzi...

sobota, 11 sierpnia 2012

Twoje minulost



Wysłałam dzisiaj maila do Jaromira Nohavicy:


Panie Jarku!

Od wielu lat krąży mi po głowie pewna piosenka. Kojarzy mi się z Panem - chociaż zapewne nie mam racji, tylko nie znam innych czeskich pieśniarzy. Słyszałam ją przed wielu laty (pewnie 20, może więcej) we wrocławskim radiu i wiem tyle, że pochodzi z koncertu, być może z festiwalu czeskiej piosenki, i śpiewał ją Czech - po polsku...


Za nic w świecie nie chcę być niegrzeczna. Kieruję pytanie do Pana, bo znam sporo Pana utworów, słucham ich zawsze z przyjemnością i nawet - mam nadzieję - trochę rozumiem... Tej piosenki nigdy więcej nie słyszałam, więc jednak nie bardzo wierzę, że to Pan jest jej autorem i wykonawcą. Jednak wyślę to, co pamiętam - słowa refrenu piosenki o alkoholiku, który łudzi się nadzieją ( tak, jak to zapamiętałam jako małolata) -  może Pan wie i odpowie


"Ostatni łyk, ostatni ?krzyk?

ostatni szał i kaca ryk,
ostatnia noc na pełen gaz,
ostatni ?łyk? - setny już raz...

Jutro będę już nie ten, jutro zasnę innym snem,

jutro, to na pewno wiem..."

To wszystko, co pamiętam. Jeśli może mi Pan pomóc - proszę o nagranie. Jeśli nie - nie szkodzi


Pozdrawiam serdecznie,

Agnieszka Hojnacka

(tohle je moje minulost...)  


Update: Nie odpisał... 

sobota, 4 sierpnia 2012

Chleb

Wykombinowałam sobie wczoraj, że skoro mam nową kuchenkę, to można w niej wreszcie upiec chleb. Na zakwasie. Kiedyś piekłam (za czasów poprzedniego, pogodnego bloga) i całkiem się udawał. Więc dlaczego by nie spróbować znowu, prawda?

No to najpierw trza nastawić zakwas. Z doświadczenia wiem, że to trochę trwa i że mąka powinna być żytnia (chociaż niekoniecznie) i odpowiedniej klasy. Więc zapewne taka do chleba... Dawniej kupowałam w którymś z supermarketów, więc uznałam, że pójdę do jakiegoś i nabędę.

Na wstępie, oczywiście, stanęłam przed ścianą różnych gatunków mieszanek do chleba i takich zwykłych, i takich self-raising (co to takiego - anegdotka na końcu). Przegrzebałam się przez różne mieszanki, co to chleb się sam piecze. Nie, nie takiej szukałam. Potrzebowałam mąki na zakwas. Wreszcie znalazłam coś, co - jak sądziłam - jest właśnie tym, po co przyszłam. Mixed grains for machine and hand baking. No to nabyłam. Wróciłam do domu, gdzie natychmiast sporządziłam w słoiku (po kiszonej papryce, żeby szybciej zastartowało) mieszaninę mąki i wody. Zostawiłam to w kąciku, a gdy wróciłam rano, nie wierząc własnym oczom zobaczyłam gotowy ZAKWAS. O rany, pomyślałam sobie. Przeskoczyłam wszystkie procedury i prawa fermentacji, i metafizyki pewnie też. Czyli zmieniły się moje plany, że chleb będzie najwcześniej we wtorek, a może w środę czy czwartek - skoro jest ZAKWAS, należy piec chleb, żeby się nie zmarnowało...

I dopiero potem mnie olśniło, żeby przeczytać dokładnie to, co napisali na opakowaniu mąki. Bo skład, owszem, był podany. Mąka z takich ziaren i takich, i jeszcze innych... A osobno, w przepisie na chleb (którego nie czytałam, bo po co mi przepis, skoro mam taką fajną stronę o chlebie) było napisane: potrzebujesz tylko mąki i wody. Pff... Ten mix zawierał drożdże instant... Wredne oszukańce.

No to, proszę państwa, upiekłam chleb na drożdżach. Ale uczciwie powiem, że nawet smaczny:

Co do mąki self-raising, oto anegdotka:

Gdy przybyłam do UK, nie znałam angielskiego, nie umiałam się połapać w niczym, a zwłaszcza produktach spożywczych, bo było napisane nie po naszemu. No, ale trzeba było coś jeść, więc metodą prób i błędów kupowałam różne obce produkty i zjadaliśmy je albo nie... Nie miałam większego problemu z mięsem czy warzywami, ale takie rzeczy jak masło (musiałam się nauczyć odróżniać, które jest solone, a które nie), sosydże (Anglicy uważają, że to kiełbasa) czy właśnie mąka, sprawiały mi niejakie trudności.

No to nabyłam kiedyś mąkę. Innym razem ugotowałam rosół i połapałam się, że nie mam do niego makaronu. Najłatwiejsze wydało mi się zrobić lane kluski, bo jajka miałam. No i tę mąkę... Przyrządziłam zatem ciasto na kluchy i zwyczajnie zaczęłam je wlewać do gotującego się rosołu. I za moment miałam gar pełen czegoś, co wyglądało jak porowaty budyń  pachnący zresztą bardzo smacznie.

W ten sposób dowiedziałam się, co znaczy self-raising flour. Mąka z dodatkiem proszku do pieczenia...

Teraz, jak widać, niby umiem czytać, a dalej wpadam w spożywcze pułapki.

A w ogrodzie jest tak:


 Na obiad mam fasolkę szparagową z własnego ogrodu. A po obiedzie - pielenie ogórków.

Update:
Fasolka była prze-pysz-na! A pielenia nie będzie, bo co chwilę pada.