sobota, 19 kwietnia 2014

Easter

Anglicy święta,  w tym również Easter, traktują luzacko. Fajnie jest, bo piątek i poniedziałek wielkanocny to bank holidays, czyli długi łykend - jak i w Polsce. Przeciętni Anglicy religijni nie są, więc robią, co lubią, a nie co wypada. Gdy mieszkaliśmy w ojczyźnie, denerwowało nas, że w Wielką Sobotę nie wypada wywiesić prania czy myć okien. Obecnie również robimy, co się nam podoba, tak jak sąsiedzi. Na przykład koszą trawę. Oprowadzają chętnych na kupno domu. Szykują grilla, czemu nie.

My, oczywiście, gotujemy świąteczne żarcie. Ja bardziej niż Kuba (posprzątał, zmielił mięso na pasztet, a zamierza jeszcze umyć samochód). Ja popijam piwko, upiekłam rzeczony pasztet. Coś mi pachnie nieprzyjemnie i obawiam się, że albo: 1. za dużo wątróbki, lub: 2. wątróbka nie taka jak trzeba. Zamierzałam kupić wieprzową, Kuba twierdzi, że wzięłam z chłodziarki lamba. Pfff, mógł od razu mówić... Skosztuję, jak wystygnie i całkiem możliwe, że pójdzie w kubeł :/

Co do pozostałej aktywności, to ugotowałam mięso na galaretę i zaraz pójdę to umieścić w miseczkach do stężenia. I upiekłam sernik bananowy według tego przepisu. Jeszcze nie wiem, czy smaczny, ale jak robiłam masę jajeczno-serowo-bananową, to miałam chęć ją zeżreć prosto z gara łyżką. Pyszne :) Poza tym gotuję jaja i ziemniory na sałatkę (pozostałe warzywa wcześniej), a z doskoku robię deku dzban miedziany, co go w lumpeksie nabyłam za grosze. Chyba kosztował funta, bo poobijany i skorodowany. Teraz wygląda tak:

Nie wiem, z czego to wynika, ale rzeczy z drugiej ręki, używane, zawsze wychodzą mi ładniej niż nieśmigane nówki prosto ze sklepu. Może to chodzi o duszę?

No, jeszcze pokroić sałatkę i może sos tatarski zrobię. Bez przesady z tym żarciem. Jutro zbieramy się do Kisieli z tym całym chłamem, zjemy śniadanie i jedziemy do New Forest.

Wesołych!

--
Update:
Sernik jest WYBITNY!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Się toczy

Wiosna przyszła na dobre. Jutro będę kosić trawę.

Byliśmy dwa razy w agencji nieruchomości w Basingstoke, raz omawialiśmy nasze preferencje i oglądaliśmy chałupkę, za drugim razem pani doradca nam doradzała różne rzeczy: a to że warto się ubezpieczyć na różne okoliczności (zejście, chorobę, utratę pracy), że warto spisać testament (bo jak nie, to - według brytyjskiego prawa - powyżej 450 tys. funtów schedę rozdrapią pazerni rodzice, a powyżej czegoś tam rodzeństwo rzuci się jak sępy i rozdziobie - póki co, nam to nie grozi ze względu na kwoty, nie żebyśmy byli nieśmiertelni). Posłuchaliśmy pani, po czym przeszła do konkretów i to było faktycznie konkretne, bo wyliczyła nam, że z wkładem własnym, jaki będziemy mieć po sprzedaży mieszkania w Bielsku przewidywana rata kredytu (przy założonej przez nas cenie kupna) nie będzie wiele wyższa (może ze 100 funtów) od ceny wynajmu. Damy radę, mimo, że nie pracuję. Oczywiście, o ile nie pojawią się zdarzenia, od których ubezpieczenie proponowała pani z agencji.

Teraz czekamy, aż się nam sprzeda to w Polsce (umówieni jesteśmy z lokatorem, ale akurat czaruje bank, bo dostał podwyżkę, mamy przyklepać w lipcu) i mamy nadzieję, że wtedy pojawią się fajne oferty. Oprócz Basingstoke bierzemy pod uwagę Andover, bo jest niedaleko, komunikacyjnie daje radę i się nam podoba.

Heh... Trochę się obawiam tego kroku, ale też marzę o stabilizacji. Ileż można się przeprowadzać?

A pogoda pozwala nam na wycieczki i dzisiaj byliśmy w New Forest. Cudownie :)

 Sarenki. Jedenaście w stadzie, zdjęcie z zooma, bo daleko się pasły.
Nie sarenka, wręcz przeciwnie. Przytyło mi się ostatnio.

I jeszcze skrzyneczka, co ją robię po znajomości: