czwartek, 1 września 2011

Z archiwum bloga fifki - CIĘŻKI DZIEŃ WODZA

To nie mój tekst, aczkolwiek historia została spisana według mojej rozpaczliwej skargi na GG. Spisała to fifka, jakieś 5, 6 lat temu, wtedy mieszkaliśmy jeszcze w Bielsku, nie w Reading, a fifka w Bielsku, nie w Exeter.Wklejam to dla Jacka, bo dopadł fifkowego bloga i porykuje z krótkich notek. To niech się pośmieje z długiej. Historia prawdziwa, imiona bohaterów zmieniono dla niepoznaki.

Na zdjęciu rzeczona kuchnia przed remontem. Tak, pędziłam bimber - destylowałam, ze znakomitym ponoć rezultatem, wina własnej roboty - i wcale się tego nie wstydzę :-)
(Aparaturę skonstruował Tato.)

Wódz miał niedawno Ciężki Dzień. Tradycyjnie już, nie obyło się bez Ofiar Ciężkiego Dnia Wodza.
Otóż Wodzowa Żona zrządziła, iż nie podobają jej się kuchenne tapety, które Wodzostwo odziedziczyli po poprzednim właścicielu mieszkania, i że czas najwyższy zastąpić je gładzią gipsową.
Wodza pomysł ten z miejsca zachwycił, ponieważ Wódz kocha remonty, marzy o nich dniami i nocami, a każdy znaleziony przez Żonę najdrobniejszy nawet szczegół mieszkania wart poprawienia, jest dla Wodza wyśnionym błogosławieństwem. Istnieje nawet obawa, że niedługo Żonie skończą się pomysły, a Wódz popadnie w depresję i prawdopodobnie uschnie.
A tak na poważnie, to Wódz zasępił się okrutnie wizją remontu, zwłaszcza, że remont kuchni z natury rzeczy musi być błyskawiczny. Ale poczucie obowiązku zagnało go do poświęcenia się i zakasania rękawów.
Tak więc feralnego dnia rano Wódz pojechał do Marketu Budowlanego po parę niezbędnych rzeczy, a w międzyczasie Żona wyprowadziła z kuchni co mogła do innych pomieszczeń. Potem na wszelki wypadek wyniosła z pokoju połączonego z kuchnią otworem drzwiowym z założenia nie wyposażonym w skrzydło to, co uznała za najtrudniejsze do późniejszego odkurzenia, czyli kwiatki. Umieściła je na balkonie, przy czym dwie ogromne paproty postawiła na mającej nie wiadomo dlaczego pół metra grubości balustradzie.
Wtedy wrócił Wódz i zaczął się Remont Kuchni.
Tapety poddały się po bagatela półtorej godzinie i zaraz potem Wódz dokonał oficjalnego spóźnionego Otwarcia Remontu, to znaczy zaklął uroczyście po raz pierwszy, ponieważ odkrył właśnie, że nie może pociągnąć kabli tak, jak planował, bo „coś tam”.
Zaplanował więc nowy przebieg kabli, który mniej był zadowalający, ponieważ komputer i kuchenka będą musiały współpracować z tym samym bezpiecznikiem, a kuchenka nie jest stworzona do pracy w zespole i miewa humory.
Jednak wyjścia innego nie było, więc Wódz wykuł rowki pod kable.
Następnie zamiatając gruz trącił niechcący, zaizolowany rzekomo kabel, i wywalił bezpiecznik. A dokładnie - spalił. I to taki zewnętrzny, na klatce schodowej. Także kto nie miał prądu, to nie miał. Żona Wodza twierdzi, że tylko Wodzostwo, i to jest wersja oficjalna w przypadku jakichkolwiek pytań.
Wódz postanowił, że najpierw szybciutko zagipsuje kable w ścianie, a potem, kiedy będzie schło, wybierze się do Marketu po bezpieczniki.
I rozrobił gips. Ale kable były grube i niesforne, więc „szybciutko” przerodziło się w zajadłą walkę Wodza z siłami przyrody nieożywionej. Zwłaszcza kabel w suficie za nic nie dawał się umieścić w suficie. Ale po ciężkich bojach wspomaganych fachowym żargonem, jakiego żaden prawdziwy budowlaniec by się nie powstydził, kable w końcu zostały zagipsowane.
Zadowolony Wódz skończywszy ten etap pracy i schodząc ze stołka zahaczył niechcący o jeden z kabli... Po czym rozrobił nową porcję gipsu i od nowa stoczył bój.
Następnie, ostrożnie się wycofując, pojechał do Marketu po bezpieczniki.
W tym czasie Żona ugotowała na gazie obiad. Żonie akuratnie nic się nie przydarzyło.
Kiedy Wódz wrócił, zrobił światło i po obiedzie Wodzostwo przystąpili do kładzenia gładzi gipsowej.
Ten etap przeszedł w zasadzie bez zakłóceń, jeśli nie liczyć wylania przez Wodza miski wody na podłogę i zniszczenia kratki wentylacyjnej.
Kiedy skończono z gładzią, zastosowano taktykę zmian polegającą na tym, że Wódz jako bardziej zakurzony idzie pod prysznic, a Żona otwiera sobie zasłużone piwko, a potem zmiana.
Ledwie żona otworzyła piwko usłyszała z łazienki krzyk Wodza:
- Daj coś, daj coś!
I pobiegła do łazienki, gdzie bez zbędnych tłumaczeń przekonała się, że „coś” oznaczało szmatę, a najlepiej ze dwadzieścia szmat, bo łazienka była pełna wody.
Okazało się, że zatkał się odpływ z brodzika. A dokładnie kratka ściekowa umiejscowiona pod pralką. No widać Wódz był naprawdę zakurzony.
Dramatyzmu sytuacji dodawał fakt, że łazienka Wodzostwa umeblowana jest pralką wciśniętą do kąta w taki sposób, że aby ją przesunąć należy zdemontować albo kabinę prysznicową, albo umywalkę z nogą. Empirycznie stwierdzono kilkakrotnie, że zakładając niestłuczenie ceramiki, opcja druga wypada korzystniej w czasie i materiałach wykończeniowych, tak więc Wodzostwo przystąpili do demontażu umywalki.
Przy zachowaniu najwyższej ostrożności umywalka wraz z nogą w stanie nienaruszonym znalazła się w sypialni. Pralka została wyprowadzona na środek łazienki.
Wtedy okazało się, że kratka ściekowa jest Nie Do Rozłożenia. Bo tak. Taki model.
Zrezygnowany Wódz znalazł odpadkowy kawałek kabla, i tym razem błogosławiąc jego stopień zesztywnienia, na który klął wmurowując go w ścianę, zaczął dłubać w odpływie i polewać od czasu do czasu wodą.
W tym czasie zrozpaczona, bo nie wyprysznicowana Żona, wznosiła liczne toasty za powodzenie misji Wodza.
Ponieważ Żona profesjonalistką jest i wiedziała co robi, już po chwili Wodzowi udało się przepchać odpływ.
Żona była uratowana! Mogła wziąć prysznic.
Potem z ponownym zachowaniem szczególnych środków ostrożności przesunięto pralkę na miejsce i zamontowano umywalkę.
Wtedy Wodzostwo stwierdzili, że zasłużyli na piwo i film. Zasiedli więc, otwarli po piwku i Wódz włożył płytę do napędu.
Film nie ruszył.
Po kolejnej dramatycznej chwili niepewności stwierdzono, że to płytka się zepsuła, nie napęd, więc poszukano innego filmu. Na wszelki wypadek inny film włożyła do napędu Żona.
Kiedy inny film właśnie się rozpoczynał, zerwał się wiatr i Wodzostwo usłyszeli trzask na balkonie. Żona poszła rozeznać sytuację, i wróciwszy zakomunikowała, że paprotka spadła z balustrady na balkon.
Po paru minutach Żona wróciła na balkon, ponieważ w dalszym ciągu coś nie dawało jej spokoju. Okazało się, że i druga paprotka rzuciła się z balustrady. Ta jednak wykonała lot z siódmego piętra. Niestety w ciemnościach nie dało się sprawdzić, czy obok szczątków paprotki pod balkonem nie znajduje się krwawa kałuża.
Zdenerwowany Wódz, którego stanowczo za dużo tego dnia spotkało, wyszedł do nocnego sklepu, ażeby uzupełnić zapasy browaru, który okazał się być absolutnie koniecznym ukojeniem po Ciężkim Dniu.
W tym czasie Żona przeanalizowała sytuację na balkonie, i z ogromną ulgą stwierdziła niekwestionowane bohaterstwo drugiej paprotki, ponieważ gdyby spadła jak pierwsza do środka, rozbiłaby baniak z fermentującym po cichutku winem Żonki. A to byłaby strata niepowetowana. Nieporównywalna z niczym, nigdzie, kiedykolwiek. Ever.
Żona z ogromną ulgą stwierdziwszy fakt ten spojrzała na zegarek i natychmiast zamarła zaniepokojona, ponieważ Wódz powinien wrócić z nocnego po paru minutach, a tymczasem nie było go już około 20 minut.
Z uwagi na Wodzowy talent do przyciągania przygód, statystycznie rzecz biorąc, Wodza niechybnie zatrzymała w nocnym kolejna przygoda. A to nie napawało optymizmem, ponieważ stan nerwów Wodza przed wyjściem z domu wskazywał na to, że bez względu na rodzaj przygody, w tej chwili Wódz niechybnie sieje publiczne zgorszenie dając upust swemu talentowi słowotwórczemu. Wódz bowiem jest mistrzem w budowaniu niesamowicie skomplikowanych konstrukcji słownych, na bazie kilku powszechnie uważanych za wulgarne wyrażeń.
Na szczęście po chwili Wódz pojawił się cały i zdrowy. Jak się okazało, z powodu zamknięcia nocnego (nazwa nocny zobowiązuje), poszedł po piwo na stację.
Wodzowie otworzyli kolejne piwa, ostrożnie włączyli film i ostrożnie zasiedli, starając się nie dotykać niczego, nie mówić nic i oddychać spokojnie, w duchu mając nadzieję, że jest to koniec przygód Ciężkiego Dnia i nic więcej nie zdąży im się przydarzyć przed zaśnięciem.


3 komentarze:

  1. W całym tekście zabrakło mi tylko:
    "Ależ Wodzu, co Wódz?!?"

    OdpowiedzUsuń
  2. A z tej strony (bloga strony), to ja Fifki nie znałam. Zdumiała i zadumała mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To może wrzucę jeszcze jakieś inne fifkowe teksty z archiwum. Osszzzywiście o Wodzu i o mnie ;-)

    OdpowiedzUsuń