poniedziałek, 12 września 2011

Grzybobranie

O dżizas, jak mi łeb nawala... Ten huragan, co narobił zamieszania nad USA, przyleciał teraz do nas. Co prawda znacznie mniej zjadliwy, nie łamie drzew w okolicy i nie składa domów (może dlatego, że budownictwo w Wielkiej Brytanii, mimo że badziewne, to jednak murowane a nie gipsowo-kartonowe), ale moja meteopatia wyczuła go bezbłędnie i obudziła mnie o 2 w nocy. Niewyspana i rozdrażniona grzebię po necie za ogłoszeniami o pracę, w  przerwach wycinam kwiatki do nowego projektu decoupage i zastanawiam się, czy lepiej wypić czwartą kawę, czy zeżreć trzeci ibuprofen.

Tymczasem jednak nic nie spożyłam, za to wrzuciłam w net zdjęcia. Pojechaliśmy wczoraj do New Forest, bo się stęskniłam, a poza tym chciałam nazbierać grzybów. W lesie się okazało, że wysyp był jakiś tydzień, dwa temu, spotykaliśmy mnóstwo kapciowatych, olbrzymich prawdziwków i kozaków, natomiast ze świeżyzny głównie maślaki i trochę kurek. No, kozaków do suszenia też nabraliśmy jak głupi w czapkę. Oto łup z paru ostatnich wypadów na grzyby (część w pudełeczku deku, część w szufladzie, więc nie widać):



Tak wygląda Acres Down w New Forest u schyłku lata. Ta przepiękna łąka to, jak się okazało, torfowisko, w które wleźliśmy z chlupotem. Góra była dość zwarta, więc jak Kuba podskakiwał, teren falował w promieniu kilku metrów. Fajne, ale tylko do momentu, gdy nalało się nam do butów.
Grzyby w UK rosną jakoś dziwnie, może dlatego, że nie mają się czego obawiać. W głębi lasu nie było nic interesującego, wszystko, co zebraliśmy, rosło przy ścieżce. W dodatku, nie wiadomo dlaczego (las po obu stronach ścieżki taki sam) wszystkie maślaki rosły tylko z jednej strony. Olbrzymów wysokich na 20, 30 cm spotkaliśmy tu mnóstwo, zarówno w tym roku, jak w poprzednim. W Polsce nie miałyby szans doczekać tej wielkości, tutaj prawie nikt ich nie zbiera. Gdybyśmy wybrali się do New Forest tydzień temu, przywleklibyśmy jak nic kilka kilo grzybów w kilkunastu egzemplarzach. Wczorajszy łup był znacznie mniej efektowny, ale fajnie było się włóczyć po błocie. Kuba zszedł ze śmiechu, jak sobie raz kicnęłam na kępkę trawy i wpadłam po łydki w bagienko. Wyglądałam po tym jak Jożin z Bażin, ale to nic, bo potem spadł deszcz i zaczęłam dodatkowo przypominać Wodnika Szuwarka :-) Tak szliśmy niespiesznie, podziwiając okolicę - widzieliśmy PRAWDZIWEGO jelenia z jeleniową, jak kicały przez ogrodzenie z lasu do większego lasu - aż się okazało, że mamy mnóstwo ślicznych, małych maślaczków. I wtedy sobie przypomniałam, że nie mam słoików, w których je mogę zamarynować. Hah... Dużą część popołudnia spędziliśmy jeżdżąc po wszelakich marketach i usiłując nabyć słoiki. Rzecz niewykonalna właściwie, poza tym, że np. sześć słoiczków o pojemności ok. 100 ml kosztowało 5 funtów, a pojedyncze słoje z zaciskowym przykryciem pomiędzy 2.50 a 4.50 funciaka! Kuba powiedział, że prędzej wywali grzyby, niż wyda majątek na szkło, co mnie skłoniło do inwencji i w kolejnym markecie znalazłam przeceniony sos (fuj) miętowy w małych, poręcznych słoiczkach po 25 pensów. Kupiliśmy takich dwanaście za 3 funty, część sobie można obejrzeć na zdjęciach powyżej.

I jeszcze parę fot ze spaceru sprzed tygodnia. Też byliśmy na grzybach, wtedy zasadniczym łupem były prawdziwki, a na zdjęciach widać różnorodność grzybową w lesie niedaleko Reading:





To był prawdziwy olbrzym, 30 cm wysokości jak nic. Spotkaliśmy go, gdy już był przeżarty na wylot i trzymał się na nodze jedynie resztką ambicji:


A to jeszcze dzisiejsze zdjęcie mojego tak zwanego warsztatu:
W szkle jest woda, ale pojęcia nie mam, po co przywlokłam aż dwa naczynia... Aguś, jeśli to czytasz, powiedz: dać do tego złote spękania?

3 komentarze:

  1. Nie dawać! Chyba, że barokko chcesz z tego zrobić. Ja bym dała patynę w kolorze starego złota na same krawędzie. Taką bardzo, bardzo delikatną, widoczną tylko pod pewnym kątem.

    A grzybami mnie zabiłaś. Ała. Bolało.

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, padlam z wrazenia!
    Po pierwsze - oczka mi sie rozmlaslily - laaas maaacie :|
    Po drugie - o matko, grzyby.

    W tym kawalku swiata niestety lasu na lekarstwo - a jak juz gdzies z dala od ludzi rosnie, to posadzony w kwadraty (przysiegam - lysa gora, a na tym kwadrat drzew).

    A co do sloikow - rozumiem Twoj bol. Ja zaczelam zbierac - po czym popadnie, byle porzadna twistowa pokrywka byla - moje H wscieku dostaje jak widzi w zlewie kolejny sloiczek do odlozenia, ale ja nie rezygnuje i sie nie poddaje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie zbierane słoiki już dawno wykorzystałam, bo oprócz grzybów robię marynaty z czego popadnie, w tym z minikukurydzek. Zawekowałam też parę słoików dżemów z czego popadnie i owoce w winie.

    A taki sztuczny las widziałam w Walii. Nazywa się Llandegla Forest i drzewa rosną tam na grządkach, jak marchewka. Bue. Przez hektary lasu można patrzeć na wylot, wzdłuż tych grządek.

    OdpowiedzUsuń