sobota, 17 listopada 2012

Brytyjskie rozwiązania techniczne

Miałam taki wątek na moim poprzednim blogu, jeśli ktoś chce sobie przypomnieć, to niech się zgłosi, udostępnię.

Wtedy pisałam o cudach w mieszkaniu w Warrington. Teraz parę słów i parę zdjęć na temat naszego mieszkanka w Reading. O Soton się rozpisywać nie będę - pojedyncze okna, brak ogrzewania w łazience i w kuchni, wilgoć i grzyb wszędzie, bue.

Nasze obecne mieszkanko jest wydzielone z połowy domu - właściciele zaadaptowali parter i piętro w bliźniaku na mieszkania do wynajęcia. Na piętrze mieszka jakiś burak, który nocami trzeszczy podłogą, a czasami ma napady nieopanowanego rechotu. Przywykliśmy w sumie. Nasz parter składa się z kuchni dostępnej z podwórka, małego przedpokoju, sporej sypialni, salonu, werandy, kibelka pod schodami (jak ktoś oglądał pierwszą część Harry'ego Pottera, to w takiej komórce mieszkał Harry...) ORAZ łazienki. W łazience mieści się mała kabina prysznicowa, małe lustro, mała umywalka, mały kosz na bieliznę i przenośna półeczka na kosmetyki o głębokości 15 cm. Mieścimy się, wanna mi niepotrzebna.

Obecnie zrobiło się jakby zimno na dworze, więc niedocieplona przybudówka jest po prostu lodowata. W przeciwieństwie do łazienki w Southampton, tutaj przewidziano ogrzewanie. I tego dotyczy moja dzisiejsza skarga...

Ze względu na kubaturę (jakieś 4.5 m3) nie jest to pomieszczenie trudne do ogrzania. Dlatego landlordowie postanowili pod sufitem podwiesić coś w rodzaju farelki, którą włączamy przed kąpielą:
Całkiem korzystna lokacja, prawda? Pomijając fakt, że pstryczek-elektryczek włączający tę grzałkę znajduje się na ścianie z drugiej strony, na tej samej wysokości - czyli również pod sufitem:
To ten po lewej. Ten po prawej jest pstryczkiem wyłączającym wentylator na oknie w kuchni.

Mam 164 cm wzrostu. Bardzo mała nie jestem, ale ten pstryczek jest naprawdę pod sufitem. Oto pilot do włączania grzałki w łazience:
Zdaje się, że zdjęcie zilustrowałam niewłaściwą kopyścią. Mam jeszcze drugą, na dłuższej rączce, i tej właśnie używam do włączania ogrzewania. Widok z szerszej perspektywy:
Dodatkowa atrakcja związana z niedogrzaną łazienką to - oczywiście - grzyb. Uparłam się, że w tym roku go zwalczę w zarodku i póki co udaje mi się. Fajnie jest, że dotąd nigdzie poza łazienką się nie pokazał (w przeciwieństwie do Soton, gdzie był wszędzie). Gdyby działała wentylacja, ale cóż... Jest urządzenie sprzężone w sposób niezwykle przemyślny i ekonomiczny - ze sznurkiem, którym włącza się światło. Zatem albo oświetlam i wentyluję, albo nie wentyluję wcale. Nie podoba się nam ten sposób marnotrawienia energii elektrycznej, więc zazwyczaj otwieramy okno, co wcale nie pomaga, a poza tym też ucieka ciepło (mimo zamkniętych drzwi). No i jak sobie z tym radzić?

Następna rzecz: łazienkę zdarliśmy do tynku i pomalowaliśmy farbą wilgocio- i grzyboodporną. I co to dało? O:
Spod farby wyłazi rdza, bo jakiś tutejszy 'profesjonalista' uznał, że okno można obramować stalową listwą.

Farba odchodzi w oczach. Pomalujemy znowu na wiosnę...

A Kuba mówi, żebyśmy sobie swoje kupili, wtedy zainwestujemy w wentylację i we wszystko, co trzeba. Ale do tego muszę znaleźć pracę, a z tym szukaniem, to jest jak jest :|


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz