środa, 3 sierpnia 2011

British Telecom - the great adventure

Zamieszkaliśmy 16 lipca, w sobotę. Na poniedziałek, czyli 18 lipca, BT zabukowało nam montera, który miał przyjść i podłączyć kabel do telefonu. A zwłaszcza do internetu…

Stosując się do informacji od BT, tegoż dnia od godziny 8.00 do 13.00 czekałam na montera. Po trzynastej czekać przestałam, natomiast zadzwoniłam do Kuby, że mietek nie przyszedł, więc i nie zamontował. No to Kuba - któż, jak nie on, skoro po angielsku mówi, a nie kaleczy - zadzwonił do biura zamówień BT i się dowiedział, że zamówienie przepadło. Jak to, wamać, przepadło?! No, jakoś… Następnych parę dni trwała przepychanka między Kubusiem a kolejnymi egzemplarzami z BT o to, kto jest winien i dlaczego przepadło. Wreszcie wydusili z siebie informację, że padł im system i zgłoszenie o zamówieniu telefonu w Reading poszło, owszem, ale zgłoszenie o inżyniera, który przyjedzie i wepnie gdzie co trzeba, już nie. Zatem Kuba poprosił o przysłanie nam montera na najbliższy możliwy termin i okazało się, że w ogóle jest jakiś problem z naszym zamówieniem, dość, że jedna panienka od obsługi klienta coś sknociła i teraz następna panienka knot naprawi w ten sposób, że skasuje poprzednie i zgłoszenie przyjmie ponownie. Cóż, numer telefonu jest nam obojętny, może być nowy, co tam. No to panienka zamówienie przyjęła i powiedziała że monter przyjedzie w czwartek 28 lipca (czyli dziesięć dni później). Tegoż dnia znowu Kuba wysunął na środek pokoju ciężką kanapę, za którą jest gniazdko telefoniczne, ja się nastawiłam na czekanie, po czym otrzymaliśmy informację (tym razem, co dziwne, zadzwonili zamiast olać), że system im nadal padł i że monter nie przyjedzie, bo zamówienie nie dotarło… Po awanturze uzyskaliśmy kolejny termin - na piątek, 5 sierpnia. Ku naszej podejrzliwej radości przed łykendem Kuba dostał informację, że sprawę da się przyspieszyć na środę, czyli dzisiaj. Ha, no to rano Kuba odsunął kanapę na środek chałupy i pojechał do pracy, a ja zaczęłam czekać…

I, a jakże, Kuba w drodze do pracy dostał SMSa, że sprawdzono w systemie, że do naszej chałupy wszystko przypięte jest jak trzeba i żaden monter nie musi przyjeżdżać, bo nie trzeba, wystarczy tylko kliknąć gdzie trzeba w komputerowym systemie BT i się włączy co trzeba i będzie działało jak trzeba… Że sprawa zamknięta, należy wpiąć telefon i zacząć go używać, niestety broadband zostanie włączony dopiero w piątek, czyli net też w piątek, ale telefon już w tej chwili, czyli hurra.

No to wzięłam telefon, wpięłam do gniazdka i wszędzie gdzie należy i co? I owszem, sygnał jest, ale nie ciągły, jak należy się spodziewać po sprawnym łączu, tylko przerywany, jakby było zajęte. Co zajęte? Cholera wie! Kuba zatem z pracy zadzwonił do działu zamówień i się nie dodzwonił. Prześledził więc w internecie nasze zamówienie (Fajny wynalazek, nie? Tylko trzeba mieć internet…) i okazało się, że jest zrealizowane, telefon działa - no proszę… Zadzwonił ponownie, nic nie wiedzą. Telefon dalej wydaje z siebie krótkie piski, Kuba dostaje szału, bo w biurze zamówień nie chcą go już obsłużyć, jest odfajkowany…

I teraz, proszę państwa, zaczyna się kolejny etap przygody. Od użerania się z biurem zamówień BT przechodzimy do użerania się z biurem obsługi klienta.

Co nas nie zabije, to nas wzmocni.

1 komentarz:

  1. Osiemnasty nie jest 10 dni po osiemnastym. ;)
    A jakieś reklamacje przyjmują? Bonusy dają? Darmowe minuty chociaż? Chociaż z przyjmowaniem czegokolwiek zastanowiłabym się trzy razy. Jak w jednej reklamacji dostałam bonusa, to później składałam reklamację do reklamacji a do tej jeszcze jedną reklamację i chyba dopiero za czwartym razem, gdy już nic zupełnie od pewnej sieci na O nie chciałam, tylko, żeby mi uruchomili to o czym rozmawialiśmy na początku, to udało się wszystko poodkręcać. ;)
    Cierpliwości i słonka życzę.

    OdpowiedzUsuń