czwartek, 8 maja 2014

Dobra wróżka, w sensie że ja


Fifka się przeprowadziła z chaty do chaty. Dziżaskurwajapierdolę, że tak polecę cytatem. Postanowiłam służyć pomocą i dobrą radą, jak wróżka chrzestna. Taka bardziej z Pratchetta. Skrzyżowanie Niani Ogg z Babcią Weatherwax.

Wprowadzenie:
Fifka mieszka w Exeter, ma męża w separacji, dwie córki (jedna nieco powyżej kolan, druga do pasa). Jesienią wycięli jej guza z cycka, do marca miała chemię, w miniony poniedziałek zakończyła radioterapię. Zajebiście. Z okazji różnych okoliczności należy się jej benefit w postaci domu. Trzy lata temu dostała (nie będąc jeszcze w separacji) dom od councilu, który wspólnie z obecnie separowanym mężem doprowadziła do stanu użyteczności. Teoretycznie three bedrooms i spory ogród. Chałupa na wzgórzu, co generalnie sprowadzało się do tego, że ciągle pod górkę, chyba że dzieci uparły się wziąć na spacer rowerki lub hulajnogi – wtedy wychodziło niebezpiecznie z górki. Widziałam na własne oczy, ja na hulajnodze bym się nie odważyła, ale dzieci nie mają wyobraźni i uważały, że jest świetnie. No to fifka stwierdziła, że nie odpowiada jej życie na krawędzi i musi przeprowadzić się tam, gdzie płasko. Znalazła sobie brytyjską councilową rodzinę, która zgodziła się na deal, zatem po paru miesiącach wysiłków udało się jej doprowadzić do podpisania umowy, mianowicie za swój odpicowany three bedroom terraced house (szeregowiec) na górce dostała two bedroom terraced house na płaskim parę ulic dalej. Niżej.

Konkret:
Dzień przeprowadzki sympatycznie nastąpił we wtorek po bank holiday, co oznaczało, że mogliśmy się wybrać do Exeter dla przyjemności – w niedzielę pojechaliśmy z Kubą do Dartmoor, gdzie było po prostu fantastycznie, co można zobaczyć na zdjęciach. 

(Autentyczni kowboje - trzech na koniach, dwóch na quadach, cztery psy i kilka dziesiątków zaganianych krów. Przefajny widok.)
















Po niedzieli nadszedł poniedziałek, czyli wspomniany wyżej bank holiday. Fifka miała ostatnią radioterapię, ale była już częściowo spakowana, pomogliśmy jej spakować resztę. Kuba wrócił do Reading, a ja zostałam z fifką w oczekiwaniu na D-day, czyli przeprowadzkę. Wprawę w przeprowadzkach mamy obie, niemniej jednak miałam nockę nieprzespaną, bo obawiałam się, że zamówiona przez fifkę ekipa polskich silnorękich z vanem nawali. Nie nawalili, byli o 10 rano we wtorek, z niewielkim zgrzytem (pojechali na inną ulicę i stamtąd telefonicznie pyskowali, gdzie jest fifka). Weszli na zastawione kartonami salony, zakasali rękawy i gołymi (tymi) ręcami zapakowali samochód po dach. Powiedzieli, że się wyrobią w 2h (co im się nie udało, nie z ich winy). Zanim odjechali z pierwszą transzą, przyjechał brytyjski van z brytyjskim dobytkiem na wymianę. Do tego etapu poszło sprawnie. Nasze polskie chłopaki z fifką pojechali zawieźć nasz dobytek, brytyjskie chłopaki (van z windą, wózek do ciężkich gratów) rozpakowywali się u nas. Ja sobie poszłam poczytać internety, bo miałam swojego lapcioka i net z telefonu.
Potem było już tylko gorzej.
Fifka wysłała mi SMSa, cytuję: ‘Kurde. Ogrodek dwa razy mniejszy niz mi sie wydawalo. Klitka straszna. Trudno. Damy rade. :)’ Moja odpowiedź brzmiała: ‘Teraz to sie cmoknij :P’, na co otrzymałam: ‘Ale luz. I tak bym brala. Lokalizacja super.’ Zaniepokoiłam się, i słusznie.
Polskie chłopaki rozpakowali auto, wrócili. Fifka z nimi z kurwami na ustach. Polski chłopak wykrztusił, że to zupełnie nie taki standard. Zaniepokoiłam się bardziej. Nasz van się prawie spakował, tamten nie przyjeżdżał i nie przyjeżdżał... W końcu jednak przyjechał, załadowaliśmy więc ostatni tobołek, van pojechał, fifka oddała klucze i poleciałyśmy z górki na pazurki, z tym że fifka z gulem w gardle, a ja bez żadnych sensacji, bo nie mieszkałam tam trzy lata. Nabyłyśmy po drodze piwo i poszłyśmy na naszą nową chatę. I dżizaskurwajapierdolę, się okazało. 
Pikuś, że brytyjska rodzina robotnicza okazała się zupełnie nieprzygotowana do przeprowadzki. Fifka pakowała się od tygodni, z radioterapią i ze wszystkim. Oni na bieżąco wrzucali do vana to, co im się nagarnęło w łapy. Pikuś, że nie sprzątali w ostatnim czasie. Fifka też nie sprzątała, bo przy chemio- i radio- trochę sił nie starcza. Pikuś, że ściany mieli w kolorach grobowych lub burdelowych – fifka miała różowo w salonie, powaga! Problem w tym, że przy dwóch kotach, psie, iguanie, wężach i ChGW czym jeszcze ci ludzie nie sprzątali w chałupie od kilkunastu lat. Widziałam w życiu różne rzeczy – brud, smród i ubóstwo również. Kaszanę w postaci bordowych maziaków oraz różnokolorowych dech na podłogach i pstrokatych ścian w sypialni (a także tapety w srebrne wzorki i róże w sypialni córki) mogłabym podpiąć pod specyficzny gust lub jego brak. Ale gumy do żucia na klamce, kilkunastoletniego syfu w kuchennych szafkach, zafajdanej wykładziny na schodach, brudnych karpetów w sypialniach, dech z zaschniętymi resztkami jedzenia i psich kłaków, wyrwanych klamek, gruzu w ogródku i wszechobecnego smrodu nie jestem w stanie wytłumaczyć niczym. Fifka jest pierdolnięta, że poszła w taki deal, aczkolwiek miałam okazję widzieć jej dwa potwory w akcji na górce i faktycznie z nimi wolałabym na płaskim.
W każdym razie wczoraj jechałam na szmacie i szafki kuchenne nie są jeszcze czyste, ale już mniej brudne. Wyszorowałam łazienkę, kibelek, poniekąd pokój małych potworów, schody i sypialnię fifki. Jestem wielka i wcale nie będę się krygować, że moja pomoc to nic takiego. I tak, fifka, zrobiłabym to jeszcze raz i wcale nie ze względu na Twoją olśniewającą osobowość.

Coś jest w tym, że gdy ktoś komuś pomoże, to potem ten, komu udzielono pomocy, powinien pomagać dalej, niekoniecznie w rewanżu osobie, która pomagała.  Poza tym pamiętam, że jak byłam w czarnej dupie, w depresji, to w zasadzie tylko Ty co parę dni sprawdzałaś, czy jeszcze żyję. Nie że Siostry czy tam bliższe przyjaciółki. Może to Twoja gruboskórność, że moje chamskie ‘wal się na ryj’ Cię nie zrażało i mimo wszystko nadal odzywałaś się do mnie kontrolnie i  – z rozmysłem czy nie – sprowadzałaś mnie mniej więcej do pionu. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Bardzo.

Ale jeśli w ciągu najbliższych pięciu lat postanowisz się przeprowadzić, to jeśli mam Ci w tym pomóc, musisz mieć naprawdę dobry powód ;)

PS:
Fifka nie skomentuje, bo jeszcze nie ma neta :D

PS:
Moja pratchettowska wróżkowość sprowadza się do tego, że wypiłam wiadro piwa (Niania Ogg) i udzielałam fifce światłych rad co do wychowywania dzieci (jak przystało na Babcię Weatherwax).

7 komentarzy:

  1. Jesteście wielkie- w sensie, że nie gabarytowo, ale duchem. Przy takich sprawach łapki mi opadają- że ludzie ( ci poprzedni mieszkańcy) to takie świnki. Jak się będe przeprowadzać, biorę cię, Noysik!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nie będziesz się przeprowadzać, jestem pewna, Minn. Taka chatka, jak Twoja, nie jest dla obcych ludzi :)

      Usuń
  2. Psiontałam w Taize (tak się to chyba pisze) domki pielgrzymów - jeżu!! Takiego syfu jak w tych zamieszkałych przez angoli nie było nigdzie. Oczami własnemi widziałam, własnemi rencoma sprzątałam, więc nie jest to uprzedzenie narodowościowe tylko lajf brutalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, jak oni myją naczynia, w każdym razie niektórzy z nich? Na własne oczy widziałam - zanurzają w wodzie z płynem, ewentualnie przecierają gąbką i ustawiają na suszarce do obcieknięcia z tego syfu...

      Usuń
  3. Się wzruszyłam normalnie. Myślałam, że to jednak moja olśniewająca osobowość. :P
    No w kazdym razie jestem bardzo, bardzo wdzięczna, bo uratowałaś mi tyłek, wiesz o tym. Sama bym się nie spakowała w jeden dzień do końca, a w nowej chałupie stałabym do teraz w środku tego syfu i nie wiedziała co robić. Jutro przychodzi malarz na rozeznanie tematu, zacznie od pokoju dzieci, potem moj pokój i salon. Jutro też przychodzi gościu od anten i zrobi instalację. Ogrógek ogarne sama, mam nadzieje, ze zdaze w niedziele, jak dzieci beda na goscinnych wystepach u ojca. A to, ze potwory wlasnie zalowyzly kaski naglowy, a ja otworze drzwi, i od drzwi pojada na rowerach w swiat po cichej, zamknietej uliczce - bezcenne. :) Jak dorosna, to im damy do przeczytania tego bloga, zbey wiedzialy, ze to dzieki "pomyslowości" matki i opiece dobrej wrózki Agi mialy dzieciństwo z rowerami. :)

    OdpowiedzUsuń