piątek, 11 listopada 2011

Siąpi...

Wystawiłam dziś pysk za mieszkanie i wyszłam do ogrodu. Nie to, że w ogóle nie wychodzę, ale dzisiaj miałam silne postanowienie, że nie ruszę tyłka, dopóki pogoda będzie taka, jaka jest. Cóż, sytuacja mnie zmusiła, bo się kończył prąd i gaz i trzeba było polecieć z wiaderkiem na pocztę, żeby nalali...

No a potem zajrzałam za chałupę, co się tam dzieje, i oto fotorelacja:











Z rzeczy jadalnych mam w ogrodzie, jak widać, pieczarki, koper, słodki groszek w dużych ilościach, poza tym czekam na słońce z nadzieją, że jednak dojrzeją te dziwne pomidory... Nadzieja matką głupich, bo jesienne słońce wiąże się zazwyczaj z niską temperaturą. Za to zżeram groszek i chrupnęłam sobie dwucentymetrowego ogóreczka - zatem (jak twierdziła Mama Roksariusa) - doczekałam się ogórkowych plonów. Koper regularnie dodaję do zup i twarożków. Coś tam nawet kwitnie, a co do pieczarek, to gdybym była PEWNA, że to pieczarki, zaraz dodałabym je do jakiejś potrawy...

A w czwartki będę prowadzić Creative Skills Group w Cranstoun Drug Services. Tymczasem wolontaryjnie (robota kocha głupich), ale akurat ta fundacja rokuje szansę na stałe zatrudnienie. Kolejne zajęcia będę miała w poniedziałek, będziemy zespołowo gotować polish food i być może nawet sprzedawać.

Ciekawe, że wolontaryjną pracę to ot tak, od ręki, natomiast co do płatnej, to ani telefonów, ani maili... Dżizas... No, przynajmniej nie będę siedzieć w domu i będę zmuszona gadać ludzkim głosem po angielskawemu.

A w domu mam róże i pali się w kominku, więc ciepło...

2 komentarze:

  1. A ogród masz super. I o tej porze roku... Zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie masz jakiegoś wroga, coby mu te khem...pieczarki zapodać? Jakoś mało pieczarkowo wyglądają, ale angielskie frukty i owaszczy zawsze niezmiernie dziwne...

    OdpowiedzUsuń