niedziela, 2 października 2011

Cheddar Gorge i Wells

Nagle pod koniec września nastało lato. Zrobiło się słonecznie i upalnie, chyba żeby mnie krew zalała czy co... Ale dobre i to, bo zamiast siedzieć na tyłkach, pojechaliśmy na kolejną wycieczkę. Pierwszy października okazał się dniem rekordowej październikowej temperatury, gdzieś tam w UK stwierdzono 29.2*C, czyli najwyższą, odkąd zaczęto ją mierzyć cholera wie kiedy... Cóż. Odczułam to na sobie, bo gdy lazłam pod górkę osłabiona po grypie żołądkowej, pot lał się ze mnie strumieniami, nóżki mi dygotały i dostawałam zadyszki jakbym miała ze 20 lat więcej.

Wycieczka zaczęła się w Cheddar, wiosce zdecydowanie komercyjnej, niemniej jednak ładnej:





Cheddar Gorge to wąwóz w wapiennych skałach, niezbyt długi, ale z imponującymi przewyższeniami. Jest tam parę efektownych jaskiń, a te mniej efektowne są wykorzystywane są rzekomo jako dojrzewalnie sera cheddar, znanego w całej Europie. Byliśmy tam w zeszłym roku wiosną, bardzo nam się podobało, więc postanowiliśmy tym razem obejrzeć wąwóz z drugiej strony. Cóż. Poprzednio, idąc prawą, wyższą stroną, mieliśmy przepiękne widoki na okolicę, po czym zeszliśmy na dno wąwozu, gdzie widoki okazały się jeszcze piękniejsze... Tym razem chcieliśmy zobaczyć to z drugiej strony, więc najpierw przez pół godziny szukaliśmy ścieżki z wioski na lewą ścianę wąwozu, potem władowaliśmy się w jakąś wylaną asfaltem drogę, która doprowadziła nas do kamieniołomu wapienia, następnie dowlekliśmy się na jakiś szlak, który doprowadził nas na pola wyściełane krowią kupą, a gdy próbowaliśmy się przedrzeć na klify, żeby spojrzeć w wąwóz, drogę zagrodziły nam kolczaste krzaki głogu i jakieś inne kłujące chwasty. W tym jeżyny, ale kwaśne. Ostatecznie, zabłoconymi dróżkami rozdeptanymi przez bydło przedarliśmy się na skraj wąwozu, ale widoków tam nie było, bo zasłaniały go chaszcze. Zatem zeszliśmy na dół i oto zdjęcia z szosy. Też ładnie...





Cokolwiek zdegustowani brakiem widoków z góry, poleźliśmy do sklepiku z lokalnymi specjałami, gdzie nabyliśmy, a jakże - ser, poza tym lokalny cydr, o którym Kuba mówi, że smakuje jak coś, co gnije pod jabłonią, a dodatkowo dwa lokalne miody i maleńkie buteleczki z winem agrestowym i truskawkowym - na spróbowanie. Czy dobre, nie wiem, bo tymczasem piję piwo...

Później zajrzeliśmy jeszcze do innego wąwozu - Ebbor Gorge, gdzie było upalnie, wilgotnie i duszno, a poza tym ślisko pod górkę lub ślisko z górki, za to zarośnięte jak w dżungli. Tak też się czułam - jak złachany eksplorer, co się wlecze przed siebie w nadziei, że kiedyś wyjdzie z drugiej strony. Zdjęć nie ma, bo na co komu zdjęcie zielonej gęstwy, spod której gdzieniegdzie wyzierają skały... A nie, jedno znalazłam:
Po 'wyprawie' w Ebbor Gorge byłam już tak wyżęta, że nie miałam ochoty na kolejne odkrycia. Droga powrotna wiodła jednak przez Wells, najmniejsze 'city' w Wielkiej Brytanii. Miasta w UK są, w zależności od ich statutu, nazywane 'town' lub 'city' - i to drugie określa miasta o większym znaczeniu. I tak - Londyn to oczywiście jest city, Southampton nie wiedzieć czego, również, natomiast porównywalne do Southampton Reading to town, li i jedynie.

Więc przedyskutowaliśmy, czy zatrzymać się w Wells i w końcu, niechętnie, zgodziłam się na zwiedzanie. Ha! Dużo byśmy stracili jadąc dalej. Samo Wells to przeciętne miasteczko z takimi samymi jak wszędzie sieciówkami, ale głównym akcentem miasta jest katedra wraz z przyległościami - i na to naprawdę warto popatrzeć:




















Katedra jak katedra, widzieliśmy takich mnóstwo, ale ta średniowieczna uliczka zabudowana kamieniczkami o identycznych, wysokich kominach była po prostu magiczna, jak z bajki dla dzieci...

A tak nawiasem, widać już jesień na tych zdjęciach, prawda?

4 komentarze:

  1. Kurcze...ja też chcę taką komercję :( Za pospacerowanie w takim miejscu jak na tym zdjęciu z fosą to duszę bym oddała (na chwilę :D)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyjedź do mnie, to Cię tam zabiorę i nie zażądam nic w zamian. A przy okazji zwiedzisz Bath i Oxford, i tam to dopiero twoja słowiańska dusza dostanie palpitacji...

    OdpowiedzUsuń
  3. A my niedawno odkryliśmy 'zamek na wodzie' pod Wrocławiem. Też pikny.
    A tak aprowizacyjnie... zostałam dzisiaj poczęstowana cytrynówką. Była bardzo aromatyczna, po wierzchu pływały - jak się domyślam - olejki eteryczne. Widać cała była sprawiana w spirycie. I tu pytanie, Skorka, do Ciebie: jak sobie cytrynóweczkę nastawić?

    OdpowiedzUsuń
  4. Olejki eteryczne to się ulatniały, nie pływały :-) Linka do przepisu dostałaś na gg, a swoją drogą w UK nie da się kupić spirytusu, w każdym razie ja nie widziałam. Chyba trzeba zacząć znowu destylować na potrzeby nalewek...

    OdpowiedzUsuń