Fifka się
przeprowadziła z chaty do chaty. Dziżaskurwajapierdolę, że tak polecę cytatem. Postanowiłam
służyć pomocą i dobrą radą, jak wróżka chrzestna. Taka bardziej z Pratchetta.
Skrzyżowanie Niani Ogg z Babcią Weatherwax.
Wprowadzenie:
Fifka mieszka w
Exeter, ma męża w separacji, dwie córki (jedna nieco powyżej kolan, druga do
pasa). Jesienią wycięli jej guza z cycka, do marca miała chemię, w miniony
poniedziałek zakończyła radioterapię. Zajebiście. Z okazji różnych okoliczności
należy się jej benefit w postaci domu. Trzy lata temu dostała (nie będąc
jeszcze w separacji) dom od councilu, który wspólnie z obecnie separowanym
mężem doprowadziła do stanu użyteczności. Teoretycznie three bedrooms i spory
ogród. Chałupa na wzgórzu, co generalnie sprowadzało się do tego, że ciągle pod
górkę, chyba że dzieci uparły się wziąć na spacer rowerki lub hulajnogi – wtedy
wychodziło niebezpiecznie z górki. Widziałam na własne oczy, ja na hulajnodze
bym się nie odważyła, ale dzieci nie mają wyobraźni i uważały, że jest
świetnie. No to fifka stwierdziła, że nie odpowiada jej życie na krawędzi i
musi przeprowadzić się tam, gdzie płasko. Znalazła sobie brytyjską councilową rodzinę,
która zgodziła się na deal, zatem po paru miesiącach wysiłków udało się jej
doprowadzić do podpisania umowy, mianowicie za swój odpicowany three bedroom terraced
house (szeregowiec) na górce dostała two bedroom terraced house na płaskim parę
ulic dalej. Niżej.
Konkret:
Dzień
przeprowadzki sympatycznie nastąpił we wtorek po bank holiday, co oznaczało, że
mogliśmy się wybrać do Exeter dla przyjemności – w niedzielę pojechaliśmy z
Kubą do Dartmoor, gdzie było po prostu fantastycznie, co można zobaczyć na zdjęciach.
(Autentyczni kowboje - trzech na koniach, dwóch na quadach, cztery psy i kilka dziesiątków zaganianych krów. Przefajny widok.)
















Po niedzieli nadszedł
poniedziałek, czyli wspomniany wyżej bank holiday. Fifka miała ostatnią
radioterapię, ale była już częściowo spakowana, pomogliśmy jej spakować resztę.
Kuba wrócił do Reading, a ja zostałam z fifką w oczekiwaniu na D-day, czyli
przeprowadzkę. Wprawę w przeprowadzkach mamy obie, niemniej jednak miałam nockę
nieprzespaną, bo obawiałam się, że zamówiona przez fifkę ekipa polskich
silnorękich z vanem nawali. Nie nawalili, byli o 10 rano we wtorek, z
niewielkim zgrzytem (pojechali na inną ulicę i stamtąd telefonicznie pyskowali,
gdzie jest fifka). Weszli na zastawione kartonami salony, zakasali rękawy i gołymi
(tymi) ręcami zapakowali samochód po dach. Powiedzieli, że się wyrobią w 2h (co
im się nie udało, nie z ich winy). Zanim odjechali z pierwszą transzą,
przyjechał brytyjski van z brytyjskim dobytkiem na wymianę. Do tego etapu
poszło sprawnie. Nasze polskie chłopaki z fifką pojechali zawieźć nasz dobytek,
brytyjskie chłopaki (van z windą, wózek do ciężkich gratów) rozpakowywali się u
nas. Ja sobie poszłam poczytać internety, bo miałam swojego lapcioka i net z
telefonu.
Potem było już
tylko gorzej.
Fifka wysłała mi
SMSa, cytuję: ‘Kurde. Ogrodek dwa razy mniejszy niz mi sie wydawalo. Klitka
straszna. Trudno. Damy rade. :)’ Moja odpowiedź brzmiała: ‘Teraz to sie cmoknij
:P’, na co otrzymałam: ‘Ale luz. I tak bym brala. Lokalizacja super.’
Zaniepokoiłam się, i słusznie.
Polskie chłopaki
rozpakowali auto, wrócili. Fifka z nimi z kurwami na ustach. Polski chłopak
wykrztusił, że to zupełnie nie taki standard. Zaniepokoiłam się bardziej. Nasz van
się prawie spakował, tamten nie przyjeżdżał i nie przyjeżdżał... W końcu jednak
przyjechał, załadowaliśmy więc ostatni tobołek, van pojechał, fifka oddała klucze i
poleciałyśmy z górki na pazurki, z tym że fifka z gulem w gardle, a ja bez
żadnych sensacji, bo nie mieszkałam tam trzy lata. Nabyłyśmy po drodze piwo i
poszłyśmy na naszą nową chatę. I dżizaskurwajapierdolę, się okazało.
Pikuś, że
brytyjska rodzina robotnicza okazała się zupełnie nieprzygotowana do
przeprowadzki. Fifka pakowała się od tygodni, z radioterapią i ze wszystkim. Oni
na bieżąco wrzucali do vana to, co im się nagarnęło w łapy. Pikuś, że nie
sprzątali w ostatnim czasie. Fifka też nie sprzątała, bo przy chemio- i radio-
trochę sił nie starcza. Pikuś, że ściany mieli w kolorach grobowych lub
burdelowych – fifka miała różowo w salonie, powaga! Problem w tym, że przy
dwóch kotach, psie, iguanie, wężach i ChGW czym jeszcze ci ludzie nie sprzątali
w chałupie od kilkunastu lat. Widziałam w życiu różne rzeczy – brud, smród i
ubóstwo również. Kaszanę w postaci bordowych maziaków oraz różnokolorowych dech na podłogach
i pstrokatych ścian w sypialni (a także tapety w srebrne wzorki i róże w sypialni córki)
mogłabym podpiąć pod specyficzny gust lub jego brak. Ale gumy do żucia na
klamce, kilkunastoletniego syfu w kuchennych szafkach, zafajdanej wykładziny na
schodach, brudnych karpetów w sypialniach, dech z zaschniętymi resztkami
jedzenia i psich kłaków, wyrwanych klamek, gruzu w ogródku i wszechobecnego
smrodu nie jestem w stanie wytłumaczyć niczym. Fifka jest
pierdolnięta, że poszła w taki deal, aczkolwiek miałam okazję widzieć jej dwa
potwory w akcji na górce i faktycznie z nimi wolałabym na płaskim.
W każdym razie
wczoraj jechałam na szmacie i szafki kuchenne nie są jeszcze czyste, ale już mniej brudne. Wyszorowałam łazienkę, kibelek, poniekąd pokój małych
potworów, schody i sypialnię fifki. Jestem wielka i wcale nie będę się
krygować, że moja pomoc to nic takiego. I tak, fifka, zrobiłabym to jeszcze raz
i wcale nie ze względu na Twoją olśniewającą osobowość.
Coś jest w tym,
że gdy ktoś komuś pomoże, to potem ten, komu udzielono pomocy, powinien pomagać
dalej, niekoniecznie w rewanżu osobie, która pomagała. Poza tym pamiętam, że jak byłam w czarnej
dupie, w depresji, to w zasadzie tylko Ty co parę dni sprawdzałaś, czy jeszcze
żyję. Nie że Siostry czy tam bliższe przyjaciółki. Może to Twoja gruboskórność,
że moje chamskie ‘wal się na ryj’ Cię nie zrażało i mimo wszystko nadal
odzywałaś się do mnie kontrolnie i – z
rozmysłem czy nie – sprowadzałaś mnie mniej więcej do pionu. Jestem Ci za to
bardzo wdzięczna. Bardzo.
Ale jeśli w ciągu
najbliższych pięciu lat postanowisz się przeprowadzić, to jeśli mam Ci w tym
pomóc, musisz mieć naprawdę dobry powód ;)
PS:
Fifka nie skomentuje, bo jeszcze nie ma neta :D
PS:
Moja pratchettowska wróżkowość sprowadza się do tego, że wypiłam wiadro piwa (Niania Ogg) i udzielałam fifce światłych rad co do wychowywania dzieci (jak przystało na Babcię Weatherwax).