wtorek, 3 maja 2011

Tyneham pachnie czosnkiem...

W ciekawym miejscu byliśmy niedawno na wycieczce.

Zasadniczo wybraliśmy się zwiedzić fragment wybrzeża zwanego Worbarrow Bay, zwieńczonego cyplem Worbarrow Tout. Pięknie tam jest, widoki zapierają dech i w ogóle sympatycznie się chodzi i chętnie rozgląda.

Wycieczka zaczęła się na parkingu, a parking usytuowany jest koło Tyneham. I ni stąd, ni z owąd, przenieśliśmy się w dziwny świat:
 
 

Wygląda to całkiem zwyczajnie, prawda? Oto wiejski kościółek w środku:
 

A to wioseczka, w której stoi:
 
 
 
 
 
Szkolny budynek również się ostał, w środku skansen:
 (Gaśnica ze względów BHP...)
 
Ot, wioseczka... Ludzie żyli tu sobie spokojnie do roku 1943, gdy zdecydowano, że są to tereny strategiczne i całą okolicę przekazano wojsku. Wysiedlono wszystkich mieszkańców, obiecano im, że po wojnie będę mogli wrócić, ale oczywiście wojsko położyło na tym ciężką łapę i już nie oddało. Obecnie w okolicy nadal prowadzi się ćwiczenia w strzelaniu z różnych groźnych urządzeń i cały teren jest dostępny tylko wtedy, kiedy wojsko otwiera bramki i ogłasza, że nie strzela. Po prawdzie niemal cały czas.

A okolica piękna jest, chociaż pachnie czosnkiem. Zapach pochodzi stąd:
 
(Podejrzewam, że to czosnek niedźwiedzi, bo w Wikipedii na rysunku wygląda podobnie.)

Oczywiście, Tyneham to tylko fragment wycieczki. Najpierw natrafiliśmy na strategiczny element zaczepno-obronny:
(To najprawdopodobniej wojacy w ubiorach maskujących.)

Potem po podejściu pod strome (ze względów strategicznych) wzgórze poczuliśmy się otoczeni przez strategicznie kłujące krzaki kolcolista i musieliśmy się przedrzeć przez strategicznie rozmieszczone zasieki z drutu kolczastego:
Przecisnęłam się przez to. Kuba też. Serio serio... Przez te widoczne z tyłu przeszłam górą. Nadal w to nie wierzę, i miałam zaledwie kilka ran szarpanych tu i ówdzie.

No a potem to już mieliśmy tylko piękne widoki i przepiękną pogodę, chociaż na zdjęciach wyszło to cokolwiek zamglone. No co ja poradzę...
Ta górka wychodząca w morze to Worbarrow Tout, potem siedzieliśmy na szczycie i pożeraliśmy bułę z pasztetem.
 
 
 

A to już w drodze powrotnej - ruiny Corfe Castle:
 Aga B i Mirki jak czytają, to wiedzą ;-)

1 komentarz:

  1. I piszczę!!! Piszczę do tego kraju który moim się zdaje być. Nawet jak oglądam te zdjęcia, to mam to, o czym ci wspominałam. Moje miejsce na ziemia. Ha...
    Tak, to czosnek niedźwiedzi. A do wioseczki to bym przyjechała w mojej lnianej kiecce i parę fotek w plenerze sobie strzeliła...oj!

    OdpowiedzUsuń