Pachnę dzikim bzem. Łapki mam żółte od pyłku...
Pozostałe atrakcje to płuca pełne kurzu z szosy, poparzone pokrzywą stopy i dłonie, ukąszenia po komarach i końskich muchach... Wycieczka z Tatem w celu uzyskania surowca na syrop przeciwkaszlowy :-)
Tato fajnie wyglądał z łysiną posypaną drobnymi kwiatkami, szkoda że nie mam zdjęć...
A w ogóle to dlaczego to piszę i piję piwo, zamiast zmywać kurz i pyłek pod prysznicem? Może dlatego, że ten zapach jest taki miły i przypomina mi dzieciństwo - koło naszego bloku rósł głogowy żywopłot, a przy nim krzak dzikiego bzu. W czerwcu bawiłam się kwiatami, a jesienią zrywaliśmy kiście baaaardzo brudzących bzowych kulek. I te kruche, łamliwe gałęzie - poręczne do dziecięcych zabaw.
A z drugiej strony bloku, pod murem oddzielającym od sąsiedniej posesji, były jaśminy.
I, uwaga! One nadal są :-) I głóg też, chociaż poszerzono ulicę i otoczenie budynku wygląda już zupełnie inaczej. Minęło raptem z dwadzieścia pięć lat... Więcej?
A na zdjęciach - z braku polskich - zdjęcia z Winspit Seacombe, gdzie w zeszłym tygodniu rwałam dziki bez - również na syrop.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz