poniedziałek, 30 czerwca 2014

Lato

Nie umiem ostatnio kwitnąć optymizmem, niestety. Szczególnie, że od soboty Kuba zaczyna urlop i mamy jechać do Kornwalii na tydzień  - i na ten tydzień MetOffice zapowiada ulewy, deszcz żab, a także syf, kiłę i mogiłę. Mam nadzieję, że - jak zazwyczaj - prognozy są z sufitu wzięte i jednak pogoda będzie co najmniej znośna. Bo bardzo, ale to BARDZO, chciałabym zwiedzić Mount St. Michael. Żeby porównać do Mont Saint Michel, który to klasztor widzieliśmy w zeszłym roku. Jeśli się uda, pokażę i porównam. Trzymajcie kciuki.

Zastanawiam się, czy za rok nie zmusić Kuby, żeby wziął urlop na przełomie czerwca/lipca. Bo rok temu się zaczęło ładnie i w tym roku też... (z wcześniejszych lat nie pamiętam). A wczoraj byliśmy w Chobham Common - byłym wojskowym poligonie zawartym między sporymi miastami i autostradą. Oto zdjęcia z mojej debilkamerki:


















Trochę poczarowałam z ujęciami, żeby nie było widać kabli z prądem. Ale tak czy siak - widoki zupełnie jak nie ze środka cywilizacji :)

wtorek, 24 czerwca 2014

Odkurzacz

Musieliśmy zamocować takie ustrojstwo w ogrodzie, bo nam kury od sąsiada z lewej przełaziły pod bramą i dewastowały moje warzywa i nasturcje. No, gadziny:
To odkurzacz jest:
A reszta ogrodu prosperuje, aczkolwiek niedługo przestanie, bo w ogóle nie ma deszczu:








Pociechą mi jest, że wczoraj (po zamontowaniu odkurzacza) coś postanowiło zapolować na kury. Nie wiem co - czy kania (dużo ich lata nad naszą dzielnicą), czy też kot-sąsiad. Nie widziałam niestety, a widok musiał być pocieszny. Usłyszałam tylko kurzy paniczny wrzask coraz cieńszy w wyniku efektu Dopplera, następnie kotłowanie i ponownie kurzy wrzask, tym razem bardziej oburzony niż przestraszony. Kura wtargnęła na posiadłość sąsiada po prawej, przebiegła wzdłuż ogrodu i domu, przecisnęła się przez pręty furtki i wybiegła na ulicę. Nie znam jej dalszych losów, bo dostałam ataku śmiechu i nie mogłam się pozbierać :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Do roboty!

Bo jak se człowiek zrobi coś pożytecznego, to mu od razu lepiej. Ja se skosiłam ogród i wyrezałam chwasty spomiędzy kwiatów i warzyw. I co? I fajnie.

Wczoraj fajnie było tylko częściowo, bo sobie zaplanowaliśmy wycieczkę w las i wpadliśmy w takie bagno, że ojej. Z tego wszystkiego zdjęcia robiłam do góry, bo tam akurat było naprawdę ładnie. Na dole było guano. A na górze jak w niebie :)




Z lasu uciekliśmy po godzinie mocno wkurzeni na to, że ani iść, ani siąść i poczytać... Wracając trafiliśmy na pub i humory nam wróciły:


Pub stoi w środku niczego. Ogródek piwny jest od niego oddzielony szosą, po której mało co jeździ. W środku jest klimatycznie i sympatycznie - obsługa przemiła, a stali bywalcy nie wiadomo skąd przychodzą, bo w zasięgu wzroku żadnej chaty.

I wiecie co? Dają tam dobre jedzenie. Niebywałe. Poprzednio w równie klimatycznym miejscu jadłam rozpaćkane fish pie (no, coś w rodzaju kotleta rybnego mielonego , ale chyba ze złotej rybki), a jeszcze poprzednio - nieprzyprawioną rybę w przetłuszczonej panierce. Tutaj dali mi świetnie usmażoną wołowinę, smaczny sos i pieczone ziemniaki, które na pewno nie były pastewne. Warzywka angielskie, znaczy rozgotowane, niemniej jednak całość - na warunki tutejsze, wyspiarskie - oceniam 5/5 (w tym świetne piwo, oczywiście).

O, tu mi dali rybę zupełnie bez soli:




sobota, 7 czerwca 2014

Depresja


Się mi spodobało 'zaczyna się wierzyć, że z tego się wyjdzie'. Bo faktycznie tak jest.

Ja na swoją depresję lekarstwo znam: mieć zajęcie i mieć towarzystwo. Już nie wystarczają mi przyjaciele z netu, bardzo potrzebuję żywego człowieka, z którym można nie tylko rozmawiać, którego można dotknąć, oblać piwem (przez przypadek), pójść do lumpexu i na kawę. Tymczasem pojadę do efki i spróbuję zrealizować parę powyższych (oprócz oblewania). Szkoda, że Exeter nie jest trochę bliżej.

No nic to, poczekam do przeprowadzki, a jak się już okopię na swoim, to spróbuję wyjść do ludzi. Mam nadzieję, że jeszcze potrafię...