sobota, 25 czerwca 2011

Reading

Pożyjemy, zobaczymy.

Na razie przewieźliśmy się tam, utknęliśmy w sobotnim korku, zeżarliśmy obiad w McDonald's i obejrzeliśmy 3 mieszkania. W planach było pięć, ale jedno odpadło - z agencji zadzwonili, że właśnie poszło do ludzi, a drugie - bo mieliśmy się spotkać z właścicielem, ale jakoś był się spóźnił. Łaski bez, pojechaliśmy do pubu.

Z tych trzech oglądanych jedno było tragiczne, śmierdzące wniebogłosy, pokryte przegniłymi wykładzinami, oszklone pojedynczymi szybami w połuszczonych ramach okiennych, z kuchnią jak koszmar senny bufetowej z 'Misia', w dodatku z zaporową ceną. Niezwykłość zjawiska polegała na tym, że znajdowało się w sympatycznym budynku, w rewelacyjnej okolicy całej w kwiatach i drzewach, pełnej miłych domków. Szok wywołany kontrastem zewnętrza i wnętrza po wejściu do mieszkania niemal zwalił mnie z nóg. Kolejne było znośne, w okolicy takiej sobie, ale świeże i bezwonne, ze sporą i dobrze urządzoną kuchnią, za to całe w błękicie, fuuuj. Błękitne wykładziny, zasłony i kafelki. W centrum miasta.

Natomiast to trzecie jest fajne i oby tak zostało. Wydzielone z piętrowego domku, parter, do centrum dotrę w jakieś 25 minut autobusem, przystanek jest w pobliżu domu. Dzielnica może nie ekskluzywna, ale dosyć elegancka, cisza i spokój - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Chałupa one bedroom, czyli na nasze - sypialnia i salon. Do tego niewielka, ale zupełnie nowa kuchnia, minimalna łazienka z kabiną prysznicową, kibelek w komórce pod schodami, grzyba nie wywęszyłam i oby się nie zalągł... Okna w odremontowanej części nowe, w jednym pokoju pojedyncze, ale w bardzo dobrym stanie, z drugiego pokoju przechodzi się do konserwatorium, a stamtąd do ogrodu który jest duży i nie wiem, po co mi taki, ale się cieszę :-) Pierwsze, co pomyślałam, to że posadzę sobie tam krzak pomidora, chociaż nie wiem skąd go wziąć. Rowery schowamy w szopie na podwórzu (nie w szafie, jak dotąd), na werandzie zrobię pracownię deku i będę hodować kwiaty. Takie są plany. Potem znajdę pracę.

Zdjęcia wzięłam ze strony agencji i nie oddają rzeczywistości. Jest tam ładniej i jaśniej, aczkolwiek elektryczny kominek jest faktem, niestety. Ale poza tym się nie czepiam, mimo że do kuchni wchodzi się bezpośrednio z dworu. Proszę:










Przeprowadzamy się w połowie lipca. Kolejne zdjęcia będą, jak się urządzimy.

sobota, 18 czerwca 2011

Po powrocie

Przepocieszne.

Przez te parę dni pobytu w Polsce narzekałam co sił w płucach na panujące tam temperatury - jestem zimnolubna, a upały były bez przerwy. Ciągle chodziłam przegrzana, spocona i zdawało mi się, że śmierdzę, aczkolwiek podejrzewam, że to tylko nerwica natręctw. Wkurzałam się na siebie, że do walizki wpakowałam niepotrzebnie ciężką, grubą koszulę i polar, na wszelki wypadek.

No i błogosławiony polar uratował mnie wczoraj od śmierci z wychłodzenia. Ino wysiadłam na Stansted, ogarnął mnie przejmujący chłód i trzyma do tej pory. Wieczór po powrocie spędziłam zawinięta w ciepłą bluzę, a i tak mam katar. Niebo jest zasnute chmurami, ale oczywiście pogoda wpuściła mnie w kanał, bo rano wyprałam szmaty z podróży i wywiesiłam je na dworze - świeciło słońce, powiewał wiaterek i nawet było ciepło... Lać zaczęło, ledwo wróciłam do domu. Pranie wisi, nie chce mi się targać mokrych szmat do domu. Najwyżej zgniją, co mi tam...

(Nieco później)
Poważnie zastanawiam się, czy nie włączyć ogrzewania. Zamarzam.

Na rozgrzewkę kilka zdjęć z Polski, gdzie narzekałam, jak to niefajnie gorąco jest :-)
Najpierw widok na dachy domów przy wrocławskim Rynku:
 
 Piwne menu w 'Spiżu', czekoladowe mnie intryguje, ale nie miałam czasu skosztować:
Ostrów Tumski:
 
 A to odbudowywana właśnie wieża ratuszowa w Strzelinie:
 A także chabry i maki na Wzgórzach Strzelińskich:
 
 
 
 I jakaś ruinka niedaleko Strzelina:

Ledwo wróciłam, a już tęsknię...

wtorek, 14 czerwca 2011

Dziki bez

Pachnę dzikim bzem. Łapki mam żółte od pyłku...

Pozostałe atrakcje to płuca pełne kurzu z szosy, poparzone pokrzywą stopy i dłonie, ukąszenia po komarach i końskich muchach... Wycieczka z Tatem w celu uzyskania surowca na syrop przeciwkaszlowy :-)

Tato fajnie wyglądał z łysiną posypaną drobnymi kwiatkami, szkoda że nie mam zdjęć...

A w ogóle to dlaczego to piszę i piję piwo, zamiast zmywać kurz i pyłek pod prysznicem? Może dlatego, że ten zapach jest taki miły i przypomina mi dzieciństwo - koło naszego bloku rósł głogowy żywopłot, a przy nim krzak dzikiego bzu. W czerwcu bawiłam się kwiatami, a jesienią zrywaliśmy kiście baaaardzo brudzących bzowych kulek. I te kruche, łamliwe gałęzie - poręczne do dziecięcych zabaw.

A z drugiej strony bloku, pod murem oddzielającym od sąsiedniej posesji, były jaśminy.

I, uwaga! One nadal są :-) I głóg też, chociaż poszerzono ulicę i otoczenie budynku wygląda już zupełnie inaczej. Minęło raptem z dwadzieścia pięć lat... Więcej?

A na zdjęciach - z braku polskich - zdjęcia z Winspit Seacombe, gdzie  w zeszłym tygodniu rwałam dziki bez - również na syrop.
 

czwartek, 2 czerwca 2011

Kieckę chcę...

Dzisiaj poszłam szukać kiecki.

Nie znalazłam.

Ech, kurde, wiem że to tylko i wyłącznie moja wina, że posturą przypominam nieco zabiedzonego słonia. Ale przemierzyłam dzisiaj wzdłuż i  wszerz większość southamptońskich sieciówek i obmacałam prawie wszystko, co było na wieszakach. A na wieszakach wiszą głównie konstrukcje złożone z tandetnych szmat wzmocnionych sznurami cekinów i korali. W 99% przypadków te konstrukcje nie posiadają rękawów, tylko cieniutkie ramiączka, co dla kobiety z moim rozmiarem cycków jest raczej niewskazane. Pół procenta szmat ma rękawy w formie frywolnych motylków lub bufek i wygląda to na mnie równie dobrze jak ramiączka o grubości makaronu...

No, ale wypatrzyłam jedną taką, co była prawie cudowna - krój, rękawy, materiał, kolor, no po prostu ideał, gdyby nie to, że do kolan, a nóżki mam ci ja nie za bardzo. No to nie, jednak nie...  Zrozpaczona poszłam szukać dalej.

I znalazłam ciuch w identycznym kształcie, takiż krój, podobne rękawy, a długość nawet nawet...

I byłoby świetnie, gdyby nie była w fioletowo-pomarańczowe kwiaty :-///