środa, 30 marca 2011

Obrazek

Fanką malarstwa nie jestem, a tym bardziej znawczynią. Tymczasem grzebiąc po Google Images w poszukiwaniu diabli wiedzą czego, znalazłam ten szkic:

Czyje to, oczywiście nie wiedziałam, ale tak mnie zafascynowało, że pogrzebałam za autorem i wygrzebałam. Picasso. Aha, czyli pewnie dlatego takie to proste i oczywiste.

Ale takie krzywe słoneczko też zdarzało mi się rysować. Długopisem ;-)

wtorek, 29 marca 2011

Nie lubię zmian

Wczoraj Kuba wrócił z pracy z niezbyt ucieszającą wiadomością, że w ramach przejęcia jego firmy przez większą (największy partner Navision w UK), biuro w Southampton zostanie zlikwidowane za parę miesięcy i wszyscy pracownicy będą musieli dojeżdżać do Hook.

Kurde no!

Miał do pracy taki kawałek:
Google maps sugeruje, że trasa jest na ok. 20 minut (bo przez miasto), ale zdarzało się, że wracał i półtorej godziny (bo przez miasto).

Tymczasem Hook jest o sześćdziesiąt mil:
Tutaj sugestia Google'a to ponad 50 minut, więc nawet sobie nie próbuję wyobrażać, ile to zajmie przy przedzieraniu się przez wieczne zapchane miasto i permanentnie zakorkowaną autostradę :-/

Jest jeszcze opcja, żeby zamieszkać w jakimś rozsądnym 'pobliżu'. Basingstoke nie wchodzi w grę, bo jest tam paskudnie, ale Winchester i owszem - miasteczko jest nieduże, bardzo ładne i zabytkowe, a stamtąd ponoć ledwie 30 minut jazdy...
 
 
 
 
 
 

Cóż, dwie rzeczy.

  1. Nie mam pracy, szukam, a w Winchester będzie jeszcze trudniej coś znaleźć,
  2. Mam już dosyć przeprowadzek i rozstań z ludźmi. Ledwo sobie jakoś poukładałam, zaczęłam fajną znajomość z Martą. Będzie znowu tak, jak w Warrington z Duśką i Danielą...
Ech...

A, Kuba oczywiście tym bardziej nie jest zachwycony. Dla niego to sympatyczna perspektywa tkwienia w korkach, półtorej godziny za kierownicą w jedną stronę, wcześniejsze wyjścia z domu, późniejsze powroty...

No nic, Kalina powiedziała, że 'czasem zmiany idą ku dobremu'. W Winchester jest naprawdę ładnie i jak ostatnio zwiedzaliśmy je z Mieszczykami, to mówiłam, że chciałabym tam zamieszkać :-)

niedziela, 20 marca 2011

...kurs szyper wyznaczy na Portland i Wight...

Ha! Gdy wiele lat temu śpiewaliśmy szanty, ani do głowy mi nie przyszło zastanawiać się, co to jest to Portland ani gdzie znajduje się Wight, na które zostanie wyznaczony kurs... Aż nagle wczoraj pojechaliśmy do Portland. Bezwiednie nuciłam sobie ten jeden wers, aż wreszcie go skojarzyłam z celem podróży...
No właśnie... Isle of Wight leży niemal rzut beretem od naszej chałupy, z Portsmouth widać ją jak na dłoni, można się przewieźć na jednodniową, samochodową wycieczkę promem w cztery osoby za około 40 funtów! Na pewno tam pojedziemy, bo ze zdjęć można wnosić, że warto (aczkolwiek to musi być straszne zoo w sezonie turystycznym...). O, proszę - blisko, prawda?

Portland leży nieco dalej na południe, jechaliśmy tam jakieś półtorej godziny. Jak sprawdziłam sobie w Wikipedii, kiedyś również była to wyspa, ale ze względu na pewne zasadnicze walory (duże zasoby skał wapiennych, znaczenie strategiczne...) usypano tam wąską groblę i zbudowano drogę (która zresztą co jakiś czas jest zmywana do morza i trzeba ją budować na nowo).Tutaj na mapce:
Na zielono zaznaczona jest szosa na grobli, a ten długi, biały pas to jedna z najdłuższych naturalnych plaż świata, Chesil Beach. Jak widać, jest niezwykła, bo za nią jest jeszcze morze. Nie jestem geologiem i nie zamierzam wgłębiać się w to, jak powstał taki cud natury ;-) Tak wygląda z klifu na Portland:
 
 
Samo Portland jest wysokie, Wiki twierdzi, że w najwyższym miejscu nawet 151 m n.p.m. Tam nie byliśmy, ale z klifów widok rzeczywiście jest imponujący:
 
 
 
 
 
 
 
 

Niestety, strategiczne znaczenie wyspy (hmm, obecnie półwyspu) ma ogromny wpływ na jej wygląd. Początkowo ścieżka wzdłuż wybrzeża prowadziła przez malownicze okolice, po jednej stronie przepaść do morza, po drugiej stare wyrobiska kamieniołomów... Jednakże potem wyszło szydło z wora: Portland to baza wojskowa, obecnie bodajże zamknięta, ale pozostałości straszą:
 
 
 
 
Obecnie są tam jakieś fabryki i centra biznesu. A na samym końcu wyspy, na cyplu zwanym Portland Bill, stoją dwie latarnie morskie, wokół których toczy się życie turystyczne, dzikie tłumy ludzi przewalają się po skałach. Wczoraj jeszcze nie było źle, bo to nie sezon, więc dało się zrobić foty niezbyt skażone ludzką stonką ;-)
 
 

Niemniej jednak teren został zakwalifikowany jako miejsce atrakcyjne turystycznie i wypoczynkowo. Przeraża nas to nieco, gdyż 'wypoczynek' wygląda tu przedziwnie, ludzie przyjeżdżają tu sobie i spędzają czas w takich oto ekskluzywnych domkach, są ich dziesiątki jeden przy drugim:
Co prawda widoki mają naprawdę ładne:
 
 
No, ale wypoczynek w dzikim tłumie wrzeszczących ludzi, gdy sąsiad z sąsiedniej szopy wyciągając nogi na leżaku wchodzi na cudzy teren... Abstrahując od estetyki tych bud, bo polskie domki kempingowe nad Jeziorem Żywieckim jawią się jako szczyt kunsztu architektonicznego, nie mówiąc o tym, że są jakoś planowo rozstawione po terenie. Dziwne, nie do ogarnięcia dla mnie ;-)

Aha, oczywiście na Portland również zaczęła się wiosna:
 
 I, hihih, baletnice wyszły z norek :-))))

Wycieczka fajna, chociaż przytarły mnie buty i pod koniec lazłam jak terminator. I było szalenie słonecznie, poszłam spać przed 22, zmęczona, z lekkim udarem słonecznym ;-)

środa, 16 marca 2011

Droga do pracy i z pracy...

Dałam się zasugerować Siorce, że spacery są dobre dla zdrowia i poleciałam rano kurcgalopkiem do pracy. Szczegół, że trasa była obliczona na 40 minut, a zajęła mi ledwie 60 - zabłądziłam po drodze. Ech, zawsze błądzę. Pogoda była parszywawa dość, niskie chmury, niskie ciśnienie, no i ja na krótkich nóżkach też nie za wysoka... Wlazłam między jakieś domki z zamiarem dojścia do rzeki, ale po drodze był pociąg. Znaczy tory, za ogrodzeniem, nie dałam rady sforsować. No i tak szłam i szłam i szłam... Aż doszłam, i w sumie nawet zadowolona - po drodze patrzyłam, jak kwitnie to i owo, ale o aparacie przypomniałam sobie rzut beretem od firmy - na zdjęciu koczowisko dekadencji, czyli cygański obóz w pełnej krasie:
Jak już doszłam do pracy, to nawet popracowałam trochę. Della przedstawiła mi nową dziewczynę, co będzie u nas dwa dni w tygodniu. Rzekła mi 'Ona ma na imię tak samo jak ty' - no to ja do tej nowej 'Hallo, Aga!' powiedziałam, a ona mi na to 'I'm Nieshi'... Pff, no dokładnie tak samo, nie? A jednak... Jej ojciec przyjechał do UK 27 lat temu. Dziewczę ani ani po polskiemu, ale jednak Agnieszka ;-)

No a jak popracowałam ambitnie (głównie licząc i sortując majtki oraz mierząc je dokładnie, bo ktoś porąbał się ostatnio przy oznaczaniu rozmiarów), uznałam że poranny spacer jednak mi się podobał i że powtórzę to w drugą stronę. Zrobiło się cokolwiek ładniej, więc zdjęłam podkoszulek i kurtkę (!!!) i poszłam...

No i tym razem pamiętałam już o aparacie. Na początek - widok na rzekę oraz truchła w niej tkwiące. To się chyba 'wrak' nazywa:
 
Nie wiem, po co tkwi tuż przy moście i obok ekskluzywnych, nowych budynków, podejrzewam że dla ozdoby - znaczy widok z okien sprzedawany jest za ekstra kasę jako 'port view' albo coś bardziej zmyślnego. A za rzeką jest jeszcze gorzej:
Ale że Anglicy generalnie nie są zbyt wybredni, to niech se mają.

Zresztą dalsza część spaceru przebiegała w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Tutaj na przykład nieostre zdjęcie bzu - za moment będzie kwitł:
Jak widać im dalej od rzeki, tym widok robi się znośniejszy:
 A tu po kolei różne takie, każdy wie, jak to się nazywa:
 
 
A potem kot mnie zawołał - chyba chciał pogadać, a na pewno się bawić:
Poważnie mówię - zawołał. Siedział w krzakach i miauuuczał na przechodzących ;-)

A potem to już cykałam bezczelnie foty temu, co zobaczyłam w ogródkach:
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Prawdę mówiąc,  pod koniec drogi ledwo już zipałam, bo było pod górkę. No a jak już byłam niedaleko chałupy, zawołał mnie drugi kot. Wyglądał trochę jak maskotka, trochę jak zmechacony koc, ale też był sympatyczny:
 
Ha! Chyba będę częściej łazić. Co prawda w powrotnej drodze też trochę zabłądziłam (no i z cykaniem fot powrót zajął mi kolejną godzinę), ale wróciłam z ucieszonym pyskiem i zadowolona z siebie :-D